Róbcie to tak, bym nie pamiętała...
Autorka tej relacji, zaprezentowanej w 21. odcinku podcastu „Mówią Świadkowie”, od dzieciństwa doświadczała niezwykłych zjawisk, które przypisuje spotkaniom z UFO i istotami pozaziemskimi. W tym obszernym opisie dzieli się swoimi przeżyciami, wizjami oraz doświadczeniami związanymi z hipnozą, które przez lata wzbudzały w niej zarówno lęk, jak i ciekawość. Czy te spotkania są wynikiem działań Obcych, duchowych manifestacji, czy jedynie wizji sennych? Autorka próbuje znaleźć odpowiedź na to pytanie, przybliżając Czytelnikom i Słuchaczom niezwykłe wydarzenia ze swojego życia.
Od jakiegoś czasu słucham Państwa radia, i w niektórych audycjach pojawiły się tematy oraz sytuacje podobne do tych, których sama doświadczałam. Ponieważ teraz, w dobie koronawirusa (relację piszę w marcu 2020 roku), galeria, w której pracuję, jest zamknięta i mam sporo czasu, postanowiłam podzielić się swoimi przeżyciami. Może to komuś w czymś pomoże, tak jak ja znalazłam odpowiedzi na swoje pytania w wypowiedziach niektórych świadków.
Mam 43 lata, mieszkam w stolicy, między reprezentacyjną jednostką wojskową a małym lotniskiem wojskowym przy porcie lotniczym na Okęciu. Od maleńkości interesowałam się zjawiskami paranormalnymi. Zaznaczę, że sam temat UFO nie jest moim "konikiem". Owszem, znam naturę rzeczy, wiem, z czym się to wiąże, ale nie jest tak, że łaknę każdej informacji i dam sobie rękę uciąć za wszystkie swoje wspomnienia. Gdybym miała wybierać, na pierwszym miejscu postawiłabym kryptozoologię, życie między wcieleniami, zamierzchłe tajemnice planety, zjawiska związane z czasem, a temat Obcych gdzieś dalej. Co nie znaczy, że na przestrzeni lat nie zauważam, że zjawiska te są czymś razem połączone.
Do rzeczy. Z młodości pozostało mi przekonanie, że brałam udział w tzw. "wzięciach", a nawet kosztowało mnie to sporo nerwów w wieku nastoletnim. Aczkolwiek z wiekiem pewne wydarzenia się zatarły, a ja zrzuciłam to na karb niestabilności emocjonalnej w dzieciństwie. Ot, głowa sobie wymyśliła. Do czasu. Kilka lat temu brałam udział w czterech sesjach regresji hipnotycznej do poprzednich wcieleń, z trzema różnymi hipnoterapeutami, mającymi na celu odszukanie przyczyny nastrojów depresyjnych, problemów ze znalezieniem partnera i stworzeniem związku. [na prośbę autorki korespondencji pomijamy nazwiska prowadzących sesje]
W sesjach, w których brałam udział, w momencie przypominania sobie wydarzeń z dzieciństwa, nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki, pojawił się... wątek wzięć przez UFO. Co zaskoczyło zarówno mnie, jak i hipnoterapeutów.
Moją intencją i zamiarem, z którym przyszłam na pierwszą sesję, było odszukanie przyczyny rozstania z chłopakiem i uleczenie złamanego serca, a w następnych dowiedzenie się, czemu mam problem ze znalezieniem odpowiedniego partnera. A znalazłam potwierdzenie tego, że to, co wydawało mi się wymyślonymi sytuacjami – snami, które towarzyszyły mi przez całe życie – rzeczywiście miało miejsce. Żeby nie było, że wierzę tylko w duchowe terapie i rozwiązania, rok temu przeszłam półtoraroczną psychoterapię z dyplomowanym psychologiem Fundacji Kobiece Serca, nie mającym nic wspólnego z szeroko pojętym rozwojem duchowym. Po to też, aby sprawdzić, czy czegoś sobie nie wymyślam.
Mimo że zjawiska paranormalne są moim hobby, to tak właśnie je traktuję – jako miłą odskocznię od codzienności, a nie sposób na życie. Dość mocno stąpam po ziemi, żeby w coś uwierzyć, muszę mieć twarde fakty, nie odpływam, nie wierzę we wszystko. Mam raczej ograniczone zaufanie do innych użytkowników paranormalnego świata. Nie obracam się w kręgach duchowych, nie mam znajomych interesujących się tymi samymi tematami. Kilka razy udzieliłam się swoją wiedzą z sesji na forum duchowym na Facebooku, w większości zagranicznych. Ale za każdym razem, kiedy napotykam na opowiadania świadków takich kontaktów, widzę czasem duże podobieństwa.
Zanim podzielę się różnymi wydarzeniami, które miały miejsce, chciałam napisać, że moje przeżycia dzielę na te, które zdarzyły się na 100% (fakty), te, których nie mogę sklasyfikować – czy to wspomnienia, sny, dziwne zjawiska (wspomnienia) – oraz to, co mówiłam podczas sesji (hipnoza).
Zjawisko UFO znane jest mi od dzieciństwa. Tematem tym pasjonował się mój ojciec. Zbierał wszystkie wycinki z prasy dotyczące spotkań z Obcymi i UFO. W pewnym momencie życia nawet mówił, że obudził się w środku nocy, a na podwórku stał sporej wielkości spodek z kolorowymi światłami. Ale później, z biegiem lat, zaczął twierdzić, że chyba coś mu się przyśniło, później że coś mu się przywidziało, a z czasem się rozpił. Teraz na ten temat w ogóle nie chce rozmawiać, nie mówi, że to prawda lub nie, ale nic nie chce powiedzieć – siedzi milcząco i bardzo się denerwuje. Ma już ponad 70 lat i nic od niego nie mogę wyciągnąć. Obiecał jedynie, że poszuka tej teczki z wycinkami. Pytałam mamę o dziwne zjawiska, czy coś pamięta. Ale twierdzi, że nic paranormalnego. Owszem, że miewa sny i rzeczywiście one się sprawdzają (moja babka, a jej matka, była znaną w kilku wsiach wieszczką i wróżyła z kart), ale dziwne światła, UFO – nie.
Tak czy inaczej, gdzieś w wieku 6-7 lat podkradłam tę teczkę z wycinkami i gapiłam się w obrazki, a kiedy nauczyłam się czytać, mogłam zapoznać się z treścią. Ojciec o tym nie opowiadał, teczkę miał schowaną wysoko na pawlaczu, nie pokazywał mi jej. O swoich przeżyciach opowiedział mi dopiero z czasem. Teczka zawierała w większości wycinki o spotkaniach I i II stopnia, ale był też typowy rysunek kosmity, który mnie nie przestraszył ani nie zadziwił, bo takie rzeczy widywałam już wcześniej. Przyjęłam to jako coś normalnego. Tak samo jak na świecie żyją tygrysy i słonie. Nie ma się nad czym zastanawiać.
Pierwsze wspomnienie dotyczy okresu 2-3 lat (1978-79), kiedy byłam zabierana z łóżeczka ze szczebelkami przez jakąś postać, która pojawiała się obok niego przez tunel w ścianie. Zabierała mnie gdzieś tamtą drogą, a później odstawiała na miejsce. No, ale każde dziecko ma jakiegoś wymyślonego towarzysza 😉
Kolejne wydarzenie miało miejsce w wieku może 4-5 lat (1980-81). Wybudziłam się w nocy, usiadłam na łóżku i zobaczyłam przez szybę w zamkniętych drzwiach od sąsiedniego pokoju błyskające światła. Spałam wtedy na łóżku głową w stronę drzwi, oddzielonych metrowym przedpokojem od następnych drzwi do kolejnego pokoju. Blask wpadał przez okno tego drugiego pokoju. Światło musiało być tak intensywne, że przeszło przez obie grube, matowe szyby w obu drzwiach. Było to pulsujące niebiesko-czerwonawe-białawe. Pomyślałam sobie, że to chyba karetka pogotowia albo milicja, bo skojarzyło mi się z kogutami na samochodach, ale nie było słychać syren. Dalej nie pamiętam, chyba poszłam spać.
Ostatnio zastanawiałam się, że może rzeczywiście była to karetka stojąca blisko okna, tyle że... mieszkaliśmy na trzecim piętrze. Gdyby auto stało na ulicy, światło nie dotarłoby tak wysoko i nie załamałoby się pod kątem, żeby wpaść do drugiego pokoju. Coś musiało świecić z tego samego poziomu.
Później nastąpiła seria już jawniejszych spotkań (wspomnienie). Zaczęło się w wigilijną noc (to pamiętam bardzo dobrze) też gdzieś w tym samym okresie życia. Obudziłam się w nocy, a za oknem na niebie z dużą szybkością pojawiły się i przybliżały światła. Były dwa, wykonywały szybkie manewry. Podeszłam do okna i zobaczyłam, wyżej, pomiędzy moim a drugim blokiem, latający „autobus i tramwaj” (tak to wtedy nazwałam), oba ze świecącymi, zmieniającymi się światłami dookoła. Byłam bardzo zdziwiona, że Św. Mikołaj przyleciał do mnie, ale trochę rozczarowana, że nie saniami z reniferami, tylko tramwajem i autobusem. Nie miałam wątpliwości, że to musiał być on. Otworzyłam drzwi i wyszłam na balkon, trochę się bałam, bo była zima, a mama nie pozwalała chodzić bez kapci ani wychodzić samej na balkon. Ale czułam taką wewnętrzną potrzebę złamania zakazu.
Zauważyłam kątem oka, że rodzice spali oboje i nic ich nie obudziło. Mieszkaliśmy z rodzicami w jednym pokoju, w drugim dziadkowie z wujkiem. Wcale nie było mi zimno i nie czułam zimna betonu pod stopami. Coś powiedziało mi (tak w umyśle), żebym weszła i stanęła na barierce od balkonu, ale była bardzo wysoka, gdzieś mojego wzrostu. Nie pamiętam, jak się na niej znalazłam. Coś znowu mi powiedziało, żebym się nie bała, stanęła mocno obiema nogami i zrobiła krok do przodu. Tu mocno się przestraszyłam, bo to trzecie piętro i jak postawić nogę „w przestrzeni – w powietrzu”? Ale po chwili wahania dałam się przekonać i okazało się, że nie spadłam, tylko zawisłam w przestrzeni. To przypominało trochę bycie w zawieszeniu, jak w wodzie, ale uczucie było ciepłe i przyjemne, jak stąpanie po lekko uginającej się powierzchni. Uczucie podobne do stąpania po trampolinie. Później znalazłam się w środku „tramwaju”. Trochę mnie zdziwiło, że jest tam dość pusto. Były tam też cztery istoty, oprócz mnie, ale nie jestem w stanie przypomnieć sobie, jak wyglądały, ani ich twarzy. Nie byli to jednak ani dorośli, ani dzieci. Wydawało mi się, że to lalki i miśki, bo były niewiele wyższe ode mnie.
Zabrano mnie na przejażdżkę. Bardzo szybko i z wieloma zakrętami. Pamiętam, że bardzo mi się to podobało i odczuwałam takie uczucie w brzuchu, jak podczas latania. Z tyłu, w bliskiej odległości, towarzyszył nam mikołajowy „autobus”. Był takiej samej wielkości, co ten, w którym byłam, ale trochę inny. Nie były identyczne. Później „Mikołaj” pokazał mi mój blok, jak wygląda z dużej wysokości, i pamiętam, jak bardzo szybko zbliżaliśmy się do niego, aż ze strachu czułam ściśnięcie w żołądku. Kiedy się zbliżyliśmy, zauważyłam, że blok jest oświetlony od „tramwaju” blado-niebieskim światłem. Nie pamiętam, jak znalazłam się w pokoju.
Pamiętam, że później te wizyty odbywały się dość regularnie. Nie wspominam tego negatywnie. Raczej wyczekiwałam tych spotkań. Aczkolwiek przypomina mi się (fakt), że kilka lat później leciałam jakimś małym samolotem, chyba Wilgą, z trójką innych dzieci, nad lotniskiem, w ramach pracy rodziców w LOTcie. Byłam przerażona, bo samolot wydawał mi się bardzo niestabilny, a jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam swój dom z góry. Dokładnie tak, jak go widziałam wtedy podczas tamtej przejażdżki z Mikołajem. Chciałam jak najszybciej wysiąść.
Leciałam też na podobną przejażdżkę śmigłowcem z lotniska w Dajtkach. Helikopter miał cały przód, aż do nóg, przeszklony. Wtedy uruchomiło mi się wspomnienie, że będąc w „tramwaju”, mogłam zobaczyć wszystko, co jest na zewnątrz, przez jego pokład. Był przezroczysty. Przestraszyłam się, bo byłam już starsza. Więcej nie wsiadłam do żadnego samolotu aż do 37. roku życia. Panicznie zaczęłam bać się latania.
Więcej z tego okresu mi się nie przypomina. Oprócz tego, że cały czas miałam wrażenie, że ktoś stoi za zasłoną i bałam się chodzić nocą do toalety, przechodząc koło kuchni. Jeszcze jedno – w tym okresie notorycznie cierpiałam na zapalenie uszu i czasami nie wiadomo dlaczego bolały mnie kolana. Lekarze nie mogli znaleźć przyczyny tego bólu.
Kolejne chyba świadome „spotkanie” nastąpiło, kiedy kończyłam podstawówkę (1991 r.). Pierwsze doświadczenie (fakt) miało miejsce na wakacjach u babci. Któregoś popołudnia coś „nakazało” mi pójść do oddalonego o około 1 km lasu. Coś mnie tam ciągnęło i mimo że nie chciałam tam iść, jakby namawiana wewnętrznym (swoim czy czyimś) głosem, podreptałam. Jeśli chodzi o opisanie uczucia „przymusu” w takich sytuacjach, to najbardziej kojarzy mi się porównanie do podniecenia seksualnego. Narasta, narasta, aż wreszcie macha się na inne rzeczy, które ma się do zrobienia, bo trzeba zaspokoić pragnienie.
Idąc do lasu, w ręku trzymałam malutki wazonik z piaskiem oraz naszyjnik na rzemyku – prezent od ówczesnego chłopaka. Weszłam około 600-700 metrów drogą w głąb lasu. Wspięłam się na wzniesienie i trafiłam na małą polankę, rozgałęzienie dróg. Wtedy rozejrzałam się i zorientowałam, że coś jest nie tak. Wydawało mi się, że usłyszałam grzmot, ale mimo że niebo było zasłonięte białym mlekiem, nic nie wskazywało na zbliżającą się burzę. Ogarnęło mnie dziwne uczucie niepokoju, a także zauważyłam, że nie słyszę śpiewu ptaków i że liście na drzewach się poruszają.
Zapadłam w jakiś letarg, miałam wrażenie, że odpływam. A kiedy się ocknęłam, zobaczyłam, że wazonik leży rozbity na ziemi. Nie zastanawiałam się dłużej nad tą sytuacją i rzuciłam się pędem do domu. Długo nie mogłam się opanować, mimo że teoretycznie nic nie mogło mnie przestraszyć. Nikogo nie spotkałam po drodze, nic się nie wydarzyło. Efekt „zatrzymania czasu” i ta potworna cisza towarzyszyły mi później wielokrotnie w życiu i są dla mnie najbardziej przerażające, bo wiem, że zaraz wydarzy się coś, nad czym nie mam kontroli.
Od tego momentu, przez okres liceum (1991-1996), następowały najbardziej męczące i dręczące mnie zjawiska. Pamiętam (fakt), że bałam się zasypiać, ponieważ obawiałam się, że coś mnie z pokoju wyciągnie – i bynajmniej nie duchy czy przestępcy. Siedziałam więc po nocach i starałam się nie zasypiać, żeby móc kontrolować, co się dzieje wokoło. Przez to zaczęłam wagarować, przychodzić na późniejsze lekcje, ponieważ notorycznie byłam niewyspana. Czasami przeczuwałam, kiedy nastąpią odwiedziny. Po prostu już od wieczora czułam, że coś jest nie tak. Nazywałam to „tylko nie dziś” – taki narastający niepokój i wmawianie sobie: „Proszę, tylko nie dziś. Innym razem, ale nie dziś”.
Wtedy organizowałam otoczenie wokół siebie. Spałam tak, aby widzieć drzwi i okna, plecami do ściany, ale nigdy w tamtym kierunku. Okna odsłonięte, żeby można było mieć kontrolę nad tym, co dzieje się za nimi. Wszystkie szuflady i drzwi od szafy pozamykane. Zawsze, jeśli byłam świadoma, wszystko zaczynało się podobnie. Najpierw następowała wręcz przerażająca cisza (efekt „zatrzymania czasu”, jak się później podczas sesji hipnozy dowiedziałam). Już na tym etapie nie dało się dobudzić rodziców – żadne krzyki do nich nie docierały. Później następowało ogłuszenie, cisza, a zarazem lekki szum w głowie. Porównałabym to do odczuć przy omdleniu – lekki pisk i szum w głowie przed utratą świadomości.
Dalej pojawiał się delikatny ucisk w okolicy nosa, jakby ktoś przyłożył dwa palce z obu stron i lekko ucisnął. Jednocześnie lekki napór w miejscu między brwiami, na czole (ale nigdy nie widziałam, żeby fizycznie robiła to jakaś z odwiedzających mnie osób ręką). Następnie pojawiała się wielka senność, nie do opanowania, i jednocześnie wyczuwałam lekkie mrowienie w końcówkach palców u dłoni i stóp. Drżenie to rozprzestrzeniało się dalej wzdłuż ciała, a za nim pojawiało się odrętwienie, które przeradzało się wreszcie w zupełny paraliż ciała, przy jednoczesnym zachowaniu świadomości. Najpóźniej drętwiała okolica nad wargą i szczęka. Jak również w tym miejscu najdłużej pozostawało odrętwienie po „przebudzeniu”. Na końcu można było tylko poruszać gałkami oczu. Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym została oślepiona.
Panika i strach na tym etapie są nie do opanowania. Odczucie bezradności, niemocy, lęku przed nieznanym i jednocześnie rozpacz, że nikt nie będzie w stanie pomóc, nawet jeśli przebywa się z kimś w tym samym pomieszczeniu. Ponieważ dla tych osób (i ogólnie wokoło) zatrzymał się czas, są w letargu, a ja jestem w jakimś „bezczasie”. Dalej następuje walka wewnętrzna z postępującym uczuciem senności, za którym wiadomo, że następuje całkowite zniewolenie i późniejszy brak pamięci o tym, co się wtedy dzieje. Czasem utrata pamięci następowała stopniowo, jakbym lekko zasypiała, a czasami działo się to gwałtownie.
Miałam w tamtym okresie psa, ale nigdy wtedy nie szczekał. Co więcej, zaczął na noc wyprowadzać się do pokoju dziadków, a na dzień przychodził do mnie. Miałam też kota, ale nie zauważyłam, czy coś się z nim działo. Nie przypominam sobie, żebym widziała światła w tamtym okresie. Traciłam przytomność i tyle. Budziłam się rano zmęczona po wszystkim. Zaczęłam spisywać swoje przeżycia i sny o Obcych, które towarzyszyły mi wtedy, ponieważ były wyraziste.
Któregoś razu wystraszyłam się nie na żarty (fakt). Ze snu wyrwał mnie odgłos grzmotu, wydawało mi się, że burzy. Zauważyłam, o zgrozo, że leżę na plecach, a w zasadzie lewituję w powietrzu, twarzą do sufitu... ale na wysokości gdzieś około 50-60 cm nad łóżkiem i nie mogę się poruszać. Taki sam etap, jak opisywałam wcześniej – kiedy można jedynie poruszać oczami. Spojrzałam w prawo i w tym samym momencie kątem oka wychwyciłam dwie istoty, szarego koloru (twarzy nie pamiętam, bardziej przypominały jasno-szarą mgłę), które szybko odskakują ode mnie, a ja huknęłam z wysokości bezwładnie na łóżko. Dopiero wtedy odzyskałam czucie w ciele. Mam wrażenie, że wybudziłam się zbyt szybko, niż przewidywali moi nocni goście, albo jeszcze nie zdążyli mnie uśpić. Nie pamiętam, co było później, natomiast przez kilka dni bolał mnie kark.
Po tym wydarzeniu byłam już prawie na granicy obłędu, tym bardziej, że miałam też innego typu problemy w domu. Pomyślałam, że nie ma co stawiać oporu, bo i tak z tym zjawiskiem nie wygram. I pewnego dnia powiedziałam na głos: „Ok, jeżeli musicie już to robić, to dobrze, róbcie. Nie będę się wtrącać, ale nie chcę mieć ani jednego wspomnienia po tych odwiedzinach. Macie to tak robić, żebym niczego nie pamiętała”.
Od tego zdarzenia nastąpił względny spokój, jeżeli chodzi o te zjawiska, a ja skupiłam się na swoich przyziemnych problemach. Wszystkie te spotkania obudziły za to we mnie wielką chęć poznania zjawisk natury paranormalnej. Zajęłam się studiowaniem astrologii, paleoastronautyki i różnych odgałęzień zjawisk paranormalnych. Temat UFO przestał być na pierwszym miejscu, a ja z czasem zaczęłam myśleć, że to były jakieś lęki okresu nastoletniego i dziecięcego. Jedne dzieci boją się smoków, ciemności i duchów, a ja kosmitów.
Jedynie pamiętam sytuację (fakt), kiedy będąc z rodzicami na wakacjach koło Gdańska, plażowicze z naszego turnusu wspominali, że widzieli UFO nad morzem. Pomyślałam wtedy: „No tak, i tak mnie znajdą, jak będą chcieli”.
Osiem–dziewięć lat później, z eks-mężem, będąc na wakacjach również nad morzem, mieliśmy dziwną przygodę. Pojechaliśmy samochodem zwiedzać okolicę. Nie pamiętam, co wtedy zwiedzaliśmy – czy jakąś latarnię, czy inne zabytki. Byliśmy sami i w czasie tej wycieczki nie spotkaliśmy nikogo. Po zwiedzaniu wsiedliśmy do samochodu, żeby jechać dalej. Jechaliśmy przez jakieś pole, gdy zauważyłam, że zegarek na mojej ręce zatrzymał się gdzieś przed godziną 12 i stoi. Żeby było dziwniej, mój eks-mąż zauważył, że drugi zegarek też nie chodzi i zatrzymał się na tej samej godzinie. Nie pamiętam tylko, czy był to jego zegarek, czy taki przyklejany na deskę w samochodzie. Ale były to dwa zegarki – oba z tarczą, nie elektroniczne. Trzeci zegarek wskazywał godzinę 15:00 i później okazało się, że chodził prawidłowo. Zdziwiło nas to, a przede wszystkim fakt, że upłynęły 3 godziny. Byliśmy przekonani, że zwiedzanie zajęło nam nie więcej niż 30-40 minut.
W 2005 roku miałam pewne obawy co do Obcych podczas ciąży. Inne matki bały się, czy dzieci urodzą się zdrowe, a ja niepokoiłam się, czy mi ktoś córki z brzucha nie ukradnie, bo miałam już wiedzę, że takie sytuacje się zdarzają. Także miałam kilka nocy niepokoju z nasłuchiwaniem, czy nie pojawi się „przerażająca” cisza.
Temat UFO ucichł, jeśli chodzi o mnie, na kilka lat i powrócił przypadkowo podczas sesji pod hipnozą. W pewnym momencie swojego życia, nie mogąc pogodzić się z rozstaniem z ówczesnym partnerem i postępującą depresją, a także przeżyciami w rodzinie, postanowiłam spróbować terapii hipnozą. Ponieważ już interesowałam się rozwojem duchowym, postanowiłam połączyć oba tematy i spróbować hipnozy do życia między wcieleniami, żeby dowiedzieć się, dlaczego przytrafiają mi się różne rzeczy. Zdecydowałam się na sesję z hipnoterapeutą z Instytutu Newtona. Czekałam rok, aż pani Iwona przyjedzie do Polski, i w 2014 roku poddałam się dwóm sesjom pod wpływem hipnozy. W sesjach nie był poruszany temat UFO. Nie przyszło mi do głowy, żeby pytać o takie rzeczy. Uważałam temat nocnych wizyt u mnie za zamknięty, a głównym tematem miało być skupienie się na rozwiązaniu problemów psychologicznych. Jedynie w kontekście mojego „niedopasowania” w związkach zastanawiałyśmy się, czy czasem nie jestem duszą „hybrydową”, która do tej pory inkarnowała na innych planetach. Ale podczas sesji okazało się, że absolutnie nie. Moje pierwsze wcielenie było w człowieka, którego zabił kot szablozębny smilodon w odległej przeszłości, a późniejsze wcielenia też okazały się typowo ludzkie.
Dlatego dużym zaskoczeniem dla nas było to, co pojawiło się w sesji, ponieważ przypomniało mi i potwierdziło to, co przydarzało mi się w dzieciństwie.
Ja: A i to… bo ja widzę Ziemię… widzę też inną planetę. Ten poziom… gdzie teraz jestem, na tym poziomie… tak widzę, że… uhmmm… znaczy znamy się, bo znamy się… On nie jest z Ziemi. Nie przeraża mnie ten jego widok, bo on pokazuje mi swoją prawdziwą postać. (Zobaczyłam typowego Szaraka. On odsłonił mi swoją postać, bo był przykryty mgłą. Nie byłam zdziwiona tym widokiem.) Znaczy… w ogóle ich znam wszystkich… Taaak… bo ja miałam 15-16 lat, ja się strasznie bałam. Oni przychodzili i ja z nimi pracowałam, ale to było dobre, nie, nie, nie żadne… Aaaa… bo ja miałam dużo emocji i oni się uczą też tych emocji i chcieli troszeczkę podpatrzeć, żeby pokazać. Tak, to ja pokazałam, ale później nie, nie, nie już, żeby nie przychodzili, bo ciało się denerwuje bardzo. (Okazało się, że rzeczywiście byłam odwiedzana) – To ja nie… bo w tym kierunku są tacy, co pracują razem z nimi na Ziemi, ale ja nie. (Widziałam ludzi, którzy uprowadzani są i przeprowadzane są na nich badania) Ale się znamy… Bo tam jest jeszcze planeta, ona dopiero jest malutka. Kiedyś będzie… taka jak Ziemia… A pytają, czy ja bym kiedyś tam chciała żyć? Ja nie, bo ja bardzo kocham Ziemię i ludzi tutaj. Ja mogę pomóc, tworzyć, ale nie, ja nie chcę tam żyć.
H: A jak oni wyglądają?
Ja: Tak… typowo… jak w filmach, hah! A znam… znam ich dosyć dobrze. Tak, typowo… Śmieję się, bo dziwię się, czemu ludzie się tak bardzo ich boją. No ja wiem, wiem, że strasznie nie wyglądają… No ja wiem, wiem… (Dotknęłam jego skóry, wydała mi się bardziej napięta na ciele niż u człowieka i o niższej temperaturze, ale nie zimna. Co do charakteru opisałabym go jako zimny i sztywny, ale stabilny, wręcz pozbawiony emocji. Moje emocjonalne zachowanie budziło w nim, tak to odbierałam, coś na kształt lekkiego zażenowania, trochę jak niestosowne zachowanie dziecka.)
Pokazano mi planetę przypominającą Ziemię, ale było na niej zdecydowanie więcej lądów o tropikalnym klimacie niż wody. Widziałam na niej rozmaite zwierzęta, ale nie było tam formy „ludzkiej”. Tak jakby ta planeta czekała na zasiedlenie, ale nie wiem przez kogo. Nie chciałam tam żyć w formie fizycznej. Widząc to, zapytałam, czy to oni odwiedzali naszą planetę kiedyś. Na to przedstawiono mi duszę Szaraka o imionach Ezachiel i Henoch, że to były jego dwa poprzednie wcielenia. To mi wystarczyło. Najbardziej też interesowało mnie, jak wpływać na masy wody na morzu. Nie wiem, skąd przyszło mi to na myśl podczas sesji. Zobaczyłam, w jaki sposób dostają się statkiem do danej linii życia człowieka i jak z niego wychodzą w różnych punktach. Jak również sposób, w jaki taki punkt określić poprzez dwie współrzędne: jedną w czasie, drugą w przestrzeni. Opisano mi, że struktura czasu jest falowa, a nie liniowa, i jeszcze kilka innych moich pytań.
Tego Szaraka, który towarzyszył mi w moim życiu, nazwałam Jumper, właśnie dlatego, że tak skaczą po liniach czasu. Mogą wchodzić w jednym miejscu, a później w innym. Dlatego z naszego punktu widzenia żyją bardzo długo. Z tego, co odczułam, Jumper jest kimś w rodzaju dowódcy sprawującego opiekę nad tamtą planetą. Ale jest to sekcja zajmująca się psychologiczną naturą człowieka. Widziałam np. inną sekcję, która jest typowo medyczna, zajmuje się pobieraniem tkanek itp.
Jeśli chodzi o przyczynę moich odwiedzin i zainteresowanie moimi emocjami (byłam dość emocjonalną i wrażliwą osobą przez całe życie), wyjaśniono mi, że gatunek, który stopniowo ewoluuje w kierunku jedności, zatraca swoją indywidualność i emocjonalność. Tymczasem emocje posiadają duży ładunek energetyczny, pozwalają tworzyć i między innymi przemieszczać się po liniach czasu (fali czasu). Kiedy dokonujemy w swoim życiu odpowiednich wyborów (to, co my nazwalibyśmy prawem przyciągania), powodujemy swój rozwój i dlatego emocje są tak niezbędne do tego, żeby dana rasa się rozwijała. Czy poznanie, jak odczuwa się emocje, interesowało ich dla samych siebie, czy do tworzenia innych ras, nie wiem. Wiem, że bardzo dobrze umieją łączyć materię i pierwiastki.
Całe to spotkanie nie było aż tak dla mnie interesujące w hipnozie, trwało stosunkowo krótko, więc zaraz po tym powędrowałam dalej. Po sesji jedynie zdziwiły mnie moje dość techniczne pytania, mimo że nie mam takich zainteresowań. Jestem bardziej utalentowana humanistycznie niż w przedmiotach ścisłych, nie umiem dodawać liczb nieparzystych. W liceum byłam zwolniona z matury z matematyki (pisałam zamiennie historię), ponieważ zupełnie nie rozumiałam najprostszych zadań. Samo spotkanie podczas sesji mnie trochę uspokoiło. Najgorzej jest się bać niewyjaśnionego. Teraz wiedziałam, kogo się naprawdę bałam. Natomiast nie postrzegam ich ani pozytywnie, ani negatywnie. Powiedzmy, że rozumiem ich chęć realizacji swojego celu (cel jest tam nadrzędnym planem), ale nie zgadzam się z łamaniem wolnej woli. Pominęłam wątki duchowe wiążące się z UFO.
Jakiś czas później, może miesiąc po sesji, wydarzyła się pewna historia (fakt). Siedziałam w nocy, chyba gdzieś o 1:00, i pisałam sprawozdanie z sesji hipnozy. Dołączyłam do amerykańskiej grupy osób zainteresowanych hipnozą LBL przy The Newton Institute i chciałam podzielić się swoimi przeżyciami i odczuciami. Dostałam też informację od pani Iwony, że podczas sesji warto chwytać informacje, które się pojawiają, ale ich nie analizować, ponieważ przez jakiś czas po sesji te informacje będą rozwijane. Automatycznie pojawią się rozwiązania. Także spisywałam przebieg sesji, dodając odpowiednie komentarze. Wyprowadziłam się od rodziców do swojego mieszkania w tym samym bloku, tyle że na pierwszym piętrze. Byłam w swojej sypialni, która nie ma okien, tylko drzwi. Siedziałam na łóżku z komputerem na kolanach, a obok paliła się nocna lampka. Przypominałam sobie szczegóły i przebieg sesji. Gdy doszłam do momentu, w którym pojawił się Jumper, zamknęłam oczy, żeby bardziej się skupić i przypomnieć sobie jeszcze więcej szczegółów.
Miałam wrażenie, że powoli zaczynam „odpływać” i robi się bardzo cicho i sennie. To w tym momencie przyszło rozszerzenie zrozumienia na temat zadawanych Szarakowi pytań. W pewnym momencie otworzyłam oczy i przeraziłam się, bo otaczała mnie zupełna ciemność. Nie usnęłam, ciemność była realna. Nie świeciła lampka, nie słychać było odgłosu lodówki, sprzętów domowych, a przez drzwi do sypialni nie wpadało żadne światło. Jezu! Pomyślałam, nie wierzę, że się to dzieje. Nie ma prądu. Dotknęłam komputera, który musiał przejść w stan uśpienia. Zareagował na baterii i trochę oświetlił wnętrze. Poszłam do kuchni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Było bardzo ciemno, mimo że widzę dobrze w ciemności. Z powodu ciemnej sypialni, bez okna, jestem przyzwyczajona do poruszania się po domu po ciemku. Mimo to było naprawdę przerażająco. Podeszłam do okna – kompletna ciemność, nie świecą latarnie, ciemno w bloku i w całej dzielnicy. Nawet w jednostce wojskowej. Przemknęło mi przez myśl, czy lotnisko nie ma jakiegoś awaryjnego zasilania. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to znowu wzięcie. Druga myśl – przed? Czy po? Może kogoś zabierają? Zajrzałam szybko do pokoju córki, czy też przypadkiem nie padło na nią, ale spała spokojnie. Wtedy zobaczyłam jadący po ulicy pojedynczy samochód – jedyne źródło światła. Uff… znaczy, że jest już po, bo chodzą silniki samochodów. Tak mi przyszło do głowy. Prąd pojawił się po około 10 minutach. Nie spotkałam się rano z żadną informacją o przerwie w dostawie prądu w nocy.
Jakiś czas później, w 2015 r., wzięłam udział w kolejnej sesji, tym razem z osobą z Polski zajmującą się hipnozą również techniką Michaela Newtona. Po części chciałam znaleźć dalsze odpowiedzi dotyczące znalezienia odpowiedniego partnera, po drugie przekonać się, czy z inną osobą potwierdzą się i pojawią podobne informacje. Niby wiedziałam, widziałam, ale dopóki kaktus mi na ręku nie wyrośnie, nie uwierzę.
Osoba ta nie wiedziała o moich przeżyciach w młodości związanych z UFO ani o tym, co było na poprzednich sesjach.
Podczas sesji hipnoterapeuta cofał się stopniowo w przeszłość mojego życia, żeby dotrzeć do momentu urodzenia. Pojawiła się taka sytuacja. Pozwolę sobie zacytować:
Hipnoterapeuta: Cofamy się do dzieciństwa. Masz teraz sześć lat, powiedz mi, co jest wokół ciebie i co robisz?
Ja: Nie, no w domu jestem… w domu jestem… no idę sobie do kuchni… No Jumper, nie teraz! Zawsze musi się pojawiać, kiedy nie trzeba! Uhmm! (Jest noc. W kuchni stoi Szarak, to on pojawiał się podczas mojego dzieciństwa. Jestem niezadowolona, że wyrwał mnie ze snu i kazał do siebie przyjść. Bardzo chce mi się spać. Nie wiem, czy gdzieś byliśmy, czy nie, ale pozwala mi wrócić do łóżka. Czuję wielką senność i idę spać).
H: Ach ten Jumper! No widzisz…
Ja: Dobra, idę spać!
H: Dobra, to idziesz spać w takim razie. Idziemy dalej w przeszłość… sześć lat… pięć… cztery… trzy… dwa. Masz dwa lata, jesteś dwuletnim dzieckiem, co się dzieje? Co teraz widzisz?
Ja: Kulki?… w pokoju siedzę… ale kulki błyszczące!
H: Błyszczące kulki, no proszę. Musisz chyba lubić te kulki?
Ja: No… nie wiem… bo to pierwszy raz jest dopiero, pojawiły się tak… wirują… jedna koło drugiej… Ciekawe są!… mi się podobają.
H: Ciekawe. A gdzie te kulki są?
Ja: Aaaa… nie… jakieś 30-40 cm nad podłogą wirują, jedna większa, druga mniejsza… Zabawki leżą na podłodze pod nimi, troszkę niżej. (W pokoju podczas mojej zabawy pojawiły się dwie świecące kulki, żółto-pomarańczowe światło. Mam wrażenie, że lekko buczały, albo to takie odczucie, bo same z siebie drążyły, jakby miały w sobie dużo energii. Duża błyszcząca kulka wielkości dużego grapefruita wisiała w powietrzu i kręciła się wokół własnej osi, a obok jak Księżyc - satelita krążyła druga, wielkości pomarańczy. Też pulsowała i obracała się).
H: To ciekawe…
Ja: To!… Dotknę!… przyjemne… hmmm… Teraz muszą zniknąć szybko! Bo mama przychodzi do pokoju. Nie może ich być widać teraz. Nie… rozpłynęły się… tak się schowały… ale ok. (Wyciągam rękę, żeby tego dotknąć, jest przyjemne, nie parzy. Jak mama wchodzi do pokoju, kulki szybko odlatują w róg pokoju przy suficie i mam wrażenie, że stają się przezroczyste, niewidoczne, ale cały czas tam są).
Kolejna wzmianka o tym, że zjawisko to towarzyszy mi również poprzez wcielenia, ale nie chciałabym rozwijać tego wątku ani dzielić się nim publicznie. Pozostawiam to do wiadomości.
Jest też opis jednego z poprzednich wcieleń:
Ja: No żeby się łączyć… kiedyś nie było można, ale teraz już tak… a rozumiem… ja tego wcielenia nie widziałam i mówiłam wtedy (podczas poprzedniej sesji LBL z panią Iwoną), że nie chcę widzieć, bo za wcześnie… nie można… bo… duża odpowiedzialność… nie poradziłoby sobie ciało z tą wiedzą (wtedy)… że ciało trzeba było pomalutku przygotować na to… no tak, bo to nie było tak, że ja do tamtego wcielenia na siłę… zgłosiłem się tam ja, że ja pójdę i zrobię to ja.
H: Co takiego?
Ja: No pójdę tam na Ziemię, żeby połączyć to… wszystkie energie dać… żeby to wiara… ja muszę to zebrać, ja… to wtedy tam, jak już szliśmy… ja razem tak… zbiorę to jak przekaźnik… zbiorę to… Źródło… i tak Jumper z boku musi podnieść i przytrzymać i odsunąć… Źródło tak z góry… Metor (mój Przewodnik) da sygnał mi… i wtedy… ja to połączę, ale nie będę o tym wiedzieć wtedy jako ciało, świadomość moja jakby nie będzie wtedy taka duża na Ziemi jak teraz, bo ja będę to inaczej postrzegać, ale to będzie tak, że ja uderzę… to jakby tak. Najpierw niepewność duża, zwątpienie mam duże, że się nie uda, że to wszystko była nieprawda… Ale później… a rozumiem, dlaczego ja mam to tam zrobić… uderzę tak… podniosą się wody… tak… dobrze… niech ciągnie, ciągnie! Ciągną na „raz” wszyscy! Wszyscy razem.
H: Rozumiem, że mówisz o jakichś procesach?
Ja: Nie… to się fizycznie dzieje tutaj. Na Ziemi. Woda musi się podnieść, żeby można było przejść. Ale to zaraz… raz, dwa, trzy, cztery. Cztery… pojawiły się (statki kosmiczne). Jest Jumper! Od zewnętrznej wody będą ciągnąć… żeby równo wodę ciągnąć… to coś z grawitacją jest związane… ja się dokładnie nie znam na tym… ale oni wiedzą. A tu Źródło z góry będzie rozbijać razem ze mną. Metor jest jako wsparcie moje, stoi z tyłu (ale go nie widać fizycznie, jest w formie duchowej)… Ale dałem sygnał!… Podniosło się!… No jest!… Huk duży! Straszny! Ludzie strasznie się boją. „Nie bać się!” – wołam do nich.
H: A co takiego się dzieje?
Ja: No woda się podniosła! Pionowo się rozejdzie kawałek… że ludzie przejdą… przejdą… ale my musimy się cofnąć… cofnąć się tak… na konia muszę wsiąść… i tu staniemy i w razie czego będziemy ich bronić. „Kto jest ze mną?!” Dobrze jest, że on jest!… O! To ja wiedziałam, że tak jest… koń obok niego stoi… on tak mi mówił, że tak będzie… że on tu po to, żeby mnie bronić… to już drugi raz będzie teraz… to znaczy on często ze mną przychodzi na Ziemię, żeby mnie bronić… żeby mi się nic nie działo… i on tak mówi i rzeczywiście tak jest… świadomość na Ziemi ma taką…
H: Kto to taki?
Ja: To… To… Tomek.
H: Kim jest Tomek?
Ja: To jest mój kolega… on mówi, że on na Ziemi, żeby mnie bronić… ochrona… i wtedy też tak było… on ze mną zostaje… na czele ze mną.
H: Tak?
Ja: A już tak gorąco się robi! [pewien fragment zapisu został pominięty na prośbę autorki relacji] No to jedziemy już! Teraz szybko my!… Ja na końcu i on się tak, tak potyka… ja pamiętam to, bo to było dla mnie bardzo duże przeżycie.
H: A kiedy to miało miejsce?
Ja: No później troszkę… koń się potyka… bardzo mi szkoda… bo to koń mój jest… zawsze ze mną jest… bo on na kamieniu… kamień jest mokry… on nie pójdzie dalej… nie pójdzie… no nie da rady go przenieść… będzie go trzeba dobić i przykro mi jest bardzo… To tak się wszystkim wydawało, że chodziło o to wcielenie, o rzecz dużą, co ja tam zrobiłam, ale nie… to o tego konia chodziło… ważniejsza była ta rzecz, że tutaj… współczucie takie dla niego.
H: Dla tego brata Ra-Mah-sesa?
Ja: Nie! Dla konia! Nie dla brata, dla konia. Bo to istota przecież żyjąca. Przecież też miała duży wkład.
H: No oczywiście.
Ja: Strasznie przykro mi jest, ale ja muszę szybko, bo już się zamyka.
H: Co się zamyka?
Ja: Już tak, wodę trzeba puścić. Puszczają (statki kosmiczne puszczają wodę), raz, dwa, trzy, cztery… huk duży… a to dlatego pytałam (podczas poprzedniej sesji LBL), jak postawić wodę pionowo, że jak?… jak to się robi?
Po tej sesji, gdzie po raz kolejny pojawił się wątek obcych istot, postanowiłam zapytać na forum Instytutu innych hipnoterapeutów, czy podczas swojej pracy przy sesjach LBL spotykali się z informacjami na temat UFO, ale w kontekście występującym w życiu realnym, podczas cofania się przez ważne wydarzenia z dzieciństwa. Wyłączyłam zupełnie aspekt duchowy. Wiemy, że istnieją rozmaite rasy w kosmosie, inkarnacje dusz hybrydowych, spotkania w poprzednich wcieleniach, ale mnie bardziej interesował namacalny dowód wzięć przez UFO tu i teraz. Odpowiedziano mi, że owszem, takie przypadki się zdarzają, a jeden z hipnoterapeutów doświadcza tego samego od dzieciństwa. Poza tym zjawisko ma często charakter pokoleniowy. Poradzono mi też, abym, jeśli chcę zgłębiać temat, skontaktowała się albo z instytutem prof. Johna Macka, albo z badaczem Davidem Jacobsem. Nie pamiętam już, którego z panów mi zaproponowano, ale nie znalazłam tam interesujących mnie rzeczy.
Później nastąpił znowu kilkuletni spokój, aż do 2018 roku, kiedy wróciły wspomnienia związane z UFO, tym razem w kontekście pewnych świadomych doświadczeń. Pewnej nocy położyłam się spać jak zwykle, obok mnie spała córka. Mieszkamy na pierwszym piętrze w bloku. Pamiętam, że coś w nocy mnie wybudziło, jakby dotyk na ramieniu, i usłyszałam w głowie: „chodź, chodź z nami”. Było to tak wyraźne, że od razu wstałam i bez zastanowienia poszłam za tym głosem. Znalazłam się na balkonie, spojrzałam w niebo, ale nic nie zobaczyłam. Czułam tylko, że coś lub ktoś jest tam wysoko, ale poza zasięgiem mojego wzroku. Była noc, ale nie pamiętam, czy to była pełnia, czy inna faza Księżyca, bo było dość ciemno. Znowu poczułam dotyk na ramieniu i usłyszałam głos: „nie bój się, wrócisz”. Jakbym była w jakimś transie. Czułam lekki niepokój, ale jednocześnie ogromne zaufanie do tego głosu. Następna rzecz, którą pamiętam, to to, że wróciłam do łóżka i zasnęłam.
Rano czułam się trochę zdezorientowana, nie byłam pewna, czy to był sen, czy rzeczywistość. W ciągu dnia zaczęły wracać do mnie obrazy i uczucia z tej nocy. Miałam wrażenie, że coś mi się przyśniło, ale nie był to typowy sen, bardziej jakby wspomnienie. Próbowałam o tym zapomnieć, ale te myśli wracały. Zaczęłam szukać informacji na temat spotkań z Obcymi i natknęłam się na kilka relacji ludzi opisujących podobne doświadczenia. Po kilku dniach znowu miałam sen, w którym byłam na statku kosmicznym. Pamiętam, że było tam bardzo jasno, ale światło nie oślepiało, było przyjemne. Były tam istoty, które wydawały się być neutralne wobec mnie, ani przyjazne, ani wrogie. Po prostu obserwowały mnie. Nie bałam się ich, czułam tylko, że jestem tam po coś.
Zaczęłam zastanawiać się, czy te sny to faktycznie tylko sny, czy może coś więcej. Ostatecznie nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi, ale temat wrócił z nową siłą. Wkrótce potem, w 2019 roku, miałam kolejne doświadczenie. Tym razem, będąc na spacerze z córką, zauważyłam na niebie dziwne światło. Było to w dzień, więc nie mogłam pomylić tego z gwiazdą czy planetą. Światło było jasne, poruszało się w nietypowy sposób, zygzakując po niebie. Zatrzymywało się nagle, a potem gwałtownie przyspieszało. Stałam i patrzyłam na to przez dłuższy czas, aż w końcu zniknęło. Nie chciałam wystraszyć córki, więc nic jej nie mówiłam, ale poczułam, że to coś więcej niż przypadkowy obiekt na niebie.
Po tym wydarzeniu zaczęłam regularnie śledzić doniesienia o UFO i zjawiskach paranormalnych. Zaczęłam również medytować, aby bardziej skupić się na wewnętrznym spokoju i zrozumieniu tych doświadczeń. Zauważyłam, że im więcej się w to zagłębiam, tym bardziej te zjawiska zaczynają powracać. Miałam kilka kolejnych snów o statkach kosmicznych i istotach, ale teraz już nie bałam się ich tak bardzo. Czułam, że to część mojego życia, choć wciąż nie mogłam tego w pełni zrozumieć.
W 2020 roku podczas jednej z medytacji miałam wizję, w której pojawiła się postać, którą nazwałam "strażnikiem". Była to istota o humanoidalnym wyglądzie, ale jej rysy były bardziej wyostrzone, nieludzkie. Powiedziała mi, że jest moim opiekunem i że to, co mi się przytrafia, jest częścią większego planu. Nie powiedziała jednak nic więcej. Po tej wizji czułam się spokojniejsza, jakby zrozumienie tych doświadczeń zaczęło powoli do mnie przychodzić. Zaczęłam też myśleć, że te spotkania mogą mieć związek z moją duszą i jej misją na Ziemi.
Od tamtej pory miałam kilka drobnych doświadczeń związanych z UFO i istotami, ale już nie tak intensywnych jak wcześniej. Niektóre sny wracały, ale były one bardziej jak przypomnienia niż nowe spotkania. Nadal nie wiem, co te doświadczenia oznaczają w pełni, ale czuję, że to, co się działo, miało dla mnie jakieś znaczenie, którego jeszcze nie potrafię całkowicie zrozumieć.
Podsumowując, moje spotkania z UFO i Obcymi to temat, który towarzyszy mi od dzieciństwa i na różnych etapach życia powracał w różnych formach. Nie traktuję ich już jako coś, czego należy się bać, ale raczej jako zagadkę, którą kiedyś być może uda mi się w pełni rozwikłać.
Do tej pory nie podzieliłam się tymi przeżyciami z wieloma osobami. Trochę dlatego, że bałam się, jak zostanę odebrana, a trochę dlatego, że sama nie do końca wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Czasami te wydarzenia wydają się nierealne, jakby były tylko wytworem wyobraźni lub snów, ale inne momenty są tak wyraźne, że trudno mi je zignorować. Wiem, że temat UFO i spotkań z Obcymi jest bardzo kontrowersyjny, ale z perspektywy czasu widzę, że jest to część mojego życia, z którą muszę się zmierzyć i ją zrozumieć.
Zastanawiałam się również, czy te doświadczenia mają coś wspólnego z duchowością. Coraz częściej spotykam się z teorią, że niektóre spotkania z Obcymi mogą mieć podłoże bardziej duchowe niż fizyczne. Mimo że teorie te są ciekawe, nie potrafię jeszcze w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Nie jestem pewna, czy istoty, które spotkałam, są fizycznymi bytami z innych planet, czy raczej manifestacjami z innego wymiaru, które oddziałują na naszą rzeczywistość. Niezależnie od tego, czym są, czuję, że moja relacja z nimi nie jest przypadkowa.
Obecnie, mając 43 lata, nadal interesuję się tym tematem, choć bardziej jako badacz niż uczestnik. Nie szukam już odpowiedzi w lęku czy w obawach, lecz staram się podejść do tego z otwartym umysłem i sercem. Zrozumiałam, że nie muszę wszystkiego natychmiast rozumieć. Niektóre rzeczy wymagają czasu i cierpliwości, aby się ujawnić. W międzyczasie staram się cieszyć tym, co mam w życiu codziennym, i nie zamartwiać się tym, co nieznane.
Nie wykluczam, że jeszcze spotkam się z tymi istotami. Wydaje mi się, że te spotkania miały na celu naukę i zrozumienie, zarówno dla mnie, jak i dla nich. Może przyjdzie dzień, kiedy zrozumiem to w pełni, ale na razie jestem zadowolona z tego, co udało mi się odkryć. Jestem też wdzięczna, że mogłam podzielić się tymi przeżyciami i mam nadzieję, że mogą one komuś pomóc zrozumieć własne doświadczenia związane z tym tematem.
Mam również nadzieję, że w przyszłości nauka i technologia pozwolą nam lepiej zrozumieć te zjawiska. W końcu, jak to mawiają, to, co dziś uważamy za nadprzyrodzone, jutro może okazać się naukowym faktem. Kto wie, jakie jeszcze tajemnice kryje przed nami Wszechświat?
Kończąc, chciałabym podkreślić, że niezależnie od tego, jak niewiarygodne mogą wydawać się moje przeżycia, jestem pewna, że były one prawdziwe dla mnie. A czy były realne na poziomie fizycznym, czy duchowym, to już każdy musi ocenić sam.