Obrzydlistwo spadło z nieba - tajemnicze deszcze w Polsce
Opublikowano w dziale Niewyjaśnione zjawiska
W Polsce miało miejsce niecodzienne zjawisko, gdy na pole w Wrocance spadły dziesiątki bezkręgowców, w tym dżdżownice oraz larwy chrząszczy. Mieszkańcy byli zszokowani, a niektórzy obawiali się, że mogą to być skutki ptasiej grypy. Biolodzy, w tym dr Łukasz Łuczaj, podjęli się analizy tego niezwykłego opadu, starając się ustalić jego pochodzenie. Eksperci spekulują, że owady mogły zostać przeniesione przez masy powietrza z odległych regionów. Cała sytuacja wzbudza wiele emocji i teorii, a lokalne służby są na baczności, gotowe na ewentualne dalsze incydenty.
Najpierw na rękawie kurtki pojawiają się odchody ptaka. Tak w pierwszej chwili wygląda coś co przed chwilą spadło z nieba. Tyle teraz hałasu o ptasiej grypie, że trzeba się tego natychmiast pozbyć. Problem pojawia się, gdy strzepnięte na ziemię odchody zaczynają pełzać...
Kilkanaście godzin później Łukasz Łuczaj podlicza: trzynaście dżdżownic, dwie gąsienice brunatne, trzy zielone, jedna brązowa, cztery larwy chrząszczy, osiem innych osobników, może skoczogonki, dwie muszki owocówki, pająk. Tyle pozostało z tego, co spadło na pole mieszkanki Wrocanki.
Natychmiast staje się jasne, że obrzydlistwa jest wokół pełno.
- Spadało ze śniegiem. Trudno mi powiedzieć, ile sztuk na metr kwadratowy. Tu jeden robak, tam dwa, tu pięć... - Maria Uliasz chodzi po podwórku i wskazuje palcem. - Tego nie było kilka czy kilkanaście sztuk. Tego były dziesiątki dookoła...
Sobota, 11 marca, Wrocanka, kilka kilometrów od Krosna. Jak zwykle przed dziewiątą, kobieta czeka przy drodze na samochód z pieczywem. W nocy nasypało sporo śniegu, bierze łopatę do odśnieżania, zapala papierosa.
Po otrzepaniu ubrania nie zauważa robaków w powietrzu, ale na białym puchu są ich dziesiątki.
Materializacja wstrętu
Reakcje były różne.
Kilkuletni wnuczek pani Marii: - Babciu, nie chodźmy tam, to na pewno ptasia grypa!
Jego mama: - Nic nie będę oglądać, mam wstręt!
Sąsiadka Zofia: - Na początku pomyślałam, że z Uliaszową coś -nie bardzo.
Kierowca od chleba: - Jezu, skąd pani to wzięła?
Dr Łukasz Łuczaj, biolog, pierwszy naukowiec, który obejrzał robaki, schwytane do słoika: - Niesamowite! Myślę, że to jakiś cud, materializacja, a może zbiorowa hipnoza.
Siedem gatunków
Dwa domy przy drodze, budynki gospodarcze. To już ostatnie zabudowania wsi. Na pokrytym zmarzniętym śniegiem obszarze wielkości dwóch boisk piłkarskich widać wydeptane ślady. Od tajemniczego opadu minęły dwie doby.
-Nie wierzę - co chwilę powtarza dr Łuczaj, autor książki „Podręcznik robakożercy". Można jeszcze pobrać próbki materiału biologicznego, który miał spaść z nieba i po to tu przyjechał. Wprawdzie robaki są już martwe, ale nawet one mogą zostać przebadane.
Pochylony, krok po kroku sprawdza pole. Najwięcej jest dżdżownic, udaje się znaleźć też inne gatunki. Leżą nawet w miejscach, do których nie prowadzą żadne ślady. To gwarancja, że nikt ich z premedytacją nie podłożył. Resztę, która była, a teraz jej nie ma, mogły wyjeść ptaki.
-Mnie od razu zaczęły chodzić ciarki po plecach, a nawet teraz cierpnie mi skóra. Gdybym nie miała tego obrzydlistwa na rękawie, to bym nawet nie zwróciła uwagi. Ludzie śmieją się teraz, że Uliaszowa sobie wymyśliła robaki, ale jak mogłam sobie wymyślić? Przecież nie tylko ja je widziałam - zastanawia się kobieta.
Nie ma pojęcia o gatunkach, ale opisuje: - Te czarne chowały się pod śnieg. Były glisty, które powinny siedzieć pod ziemią. Drugie czarne, też się spotyka pod korą, w lasach, ściółce. Potem takie z głowami do góry, też szybko właziły do śniegu. Pająki, muszki owocówki...
Kilkanaście godzin później Łukasz Łuczaj podlicza: trzynaście dżdżownic, dwie gąsienice brunatne, trzy zielone, jedna brą¬zowa, cztery larwy chrząszczy, osiem innych osobników, może skoczogonki, dwie muszki owocówki, pająk. - Siedem gatunków bezkręgowców - oznajmia. Tyle pozostało z tego, co spadło na pole mieszkanki Wrocanki. Znalezisko mrozi w zamrażalniku. Może się kiedyś przydać.
Zassane i przeniesione
Realnie podchodzi do sprawy prof. Helena Lorenc, szef klimatologów z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Wcześniej jednak śmieje się:
- Sprawa jest jasna. Na świecie wszystkiemu winni są Amerykanie. Kiedyś zrzucili stonkę, a teraz to.
Już na poważnie, o spadaniu owadów albo dżdżownic ze śniegiem nigdy wcześniej nie słyszała. Przywodzi z pamięci przypadki, kiedy leciała na ziemię, również w okolicach Krosna, żółta lub czerwonawa substancja, która po zbadaniu okazywała się piaskiem przyniesionym z Sahary. Tak było m.in. w lutym, dwa lata temu.
- Przypuszczam, że całe zjawisko miało początek w Afryce, może na Bliskim Wschodzie. Południowa część Polski była pod wpływem powietrza zwrotnikowego. Myślę, że te owady zostały tam podniesione, zassane do góry, przeniesione w masach powietrza i spadły u nas. Nie ma znaczenia, że akurat wtedy wiało z północy. W górnych częściach wiatr może mieć całkiem inny kierunek. Dziwne jest tylko to, że robaki spadły na tak małym obszarze.
Czy to żart?
Choćby na odległość, trzeba zainteresować tym entomologów. Najważniejsze, by określić, czy to gatunki krajowe, czy może zagraniczne, niespotykane na naszym terenie. Wtedy dopiero będzie wiadomo, skąd je przyniosło.
E-mail z fotografiami wędruje najpierw do prof. dr hab. Joanny Kosteckiej, specjalistki od dżdżownic z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Kilka minut później przychodzi odpowiedź. „Czy to jakiś kawał?" - pyta pani profesor.
- Nic mi nie wiadomo, żeby dżdżownice mogły żyć na śniegu - mówi po chwili przez telefon.
- To organizmy zmiennocieplne. Gdy stopniowo przychodzą mrozy, zaszywają się głęboko pod ziemię. Nie wiem, na czym polega ten żart, bo tak to właśnie traktuję...
Dr Piotr Węgrzynowicz, entomolog z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN w Warszawie, rozpoznaje kolejne gatunki:
- Wydaje mi się, że są tu larwy chrząszczy, prawdopodobnie omomiłków. To całkiem naturalne: jak się robi ciepło, wychodzą na śnieg. Widzę też larwę skórnika, również chrząszcza. To stworzenie, które może żyć w ubraniach, pospolite w starych szafach. Żywi się wełną, włosami, może wyszło z kołnierza kurtki?
Krzysztof Fiołek z Zakładu Entomologii Instytutu Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN w Krakowie:
- To zdecydowanie larwy chrząszczy. Musiały być wcześniej roztopy, mogły wyjść na powierzchnię. Natomiast dżdżownice zimują głęboko w ziemi. Może było im tam za mokro?
- Właśnie nie wiadomo, co z tymi dżdżownicami - zastanawia się Adam Stroiński z MiIZ PAN. - Gdyby jeszcze były ciepłe dni, ktoś polewał ziemię wodą, mogłyby wyjść. Piętnaście centymetrów śniegu? To zdecydowanie za głęboko, w literaturze o niczym takim nie czytałem...
Wszyscy entomolodzy podkreślają jednak zgodnie, że zdjęcia to zbyt mało: żeby dokładnie oznaczyć, jakie to stworzenia, trzeba mieć je w rękach.
Zaraza otoczona
Przypuśćmy, że sytuacja się powtarza, ale na większą skalę. Nieznanego pochodzenia owady spadają z nieba z deszczem albo śniegiem, albo nawet bez żadnego opadu. Nagle i niespodziewanie. Są czarne, czerwone, zielone, małe i duże - tak jak te z Wrocanki. Zaczynają pełzać lub rozbiegają się po okolicy. Przerażeni łapiemy za telefon...
- Jeśli spadną na połowę powiatu, to na pewno zabraknie nam jednostek - przekonany jest st. kpt. Mariusz Kozak z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Krośnie. Po chwili reflektuje się: - Chcecie wywołać jakąś wojnę biologiczną, czy co? Oficer dyżurny, choćby bardzo doświadczony, na pewno się zawaha, bo to sprawa nietypowa. Zadzwoni do samego komendanta. Ten szybko podejmie decyzję o wysłaniu na miejsce sekcji wspartych jednostkami ochotniczymi. - Otoczymy wraz z policją, zagrodzimy taśmą zagrożony teren. Zostaną powiadomione służby ochrony środowiska, weterynarii oraz sanitarno-epidemiologiczne. Zbierze się mały sztab kryzysowy i zadecyduje, do czyich kompetencji należy to zdarzenie - wylicza st. kpt. Mariusz Kozak. - Robale to robale, trzeba przecież sprawdzić, co za dziadostwo. Sami nie weźmiemy w zęby i nie rozgryziemy, żeby się przekonać czy trujące... Będziemy dmuchać na zimne.
Glista nie lata
Młodzi nie przejęli się zbytnio robakami. Puszczali mimo uszu wiadomość przekazywaną z ust do ust. Uśmiechali się z politowaniem. Bardziej zaniepokoili się starsi mieszkańcy.
- Tyle lat żyję na świecie, ale robaków jeszcze w zimie nie widziałam. I nie zobaczyłabym, gdyby mnie sąsiadka nie zawołała - mówi pani Stanisława, kobieta po osiemdziesiątce, chcąca zachować anonimowość. - Trzeba coś z tym zrobić. Nie wiadomo, czy to groźne, czy niegroźne. Może kury wydziobały i zaczną zdychać? Dobrze, że chociaż studnia zamknięta!
Do sołtysa Edwarda Niedzieli wiadomość dotarła zbyt późno, żeby mógł na własne oczy przekonać się, co zagościło na polu Uliaszowej. - Może to z samolosamolotu spadło? - zastanawia się. - Ale skąd w samolocie takie coś? I gdyby jeszcze wiatry były, to tak. Ale nie wiało. Może ktoś porządki w piwnicy robił i powyrzucał?
- Albo to jakaś anomalia? Żeby to chociaż latać umiało, byłoby jasne, ale glista przecież nie lata, pająk też nie bardzo - roztrząsa Tomasz Niedziela, syn sołtysa.
Józef Kucia, który u siebie, choć mieszka niedaleko, nie widział intruzów, wierzy w ich pojawienie się: - My nie wiemy, co się dzieje. Nikt nie mógł wziąć i rozpylić, bo to za duży areał.
Widzi problem: - Ludzie pozapisywali się na kury i indyki, ale czy teraz wezmą? Był już pomór królików, wściekłe krowy, teraz ptasia grypa. Wypada kolej na ludzi...
- Byłam przekonana, że Uliaszowa przesadza - opowiada pani Zofia, sąsiadka przez miedzę.
- Powiedziałam: Robaki? Może jeden, a nie tyle. A dżdżownice to już na pewno nie. Bo przecież wychodzą z ziemi dopiero, jak się ziemniaki sadzi. I poszłam. Bez okularów kiepsko widzę, ale widziałam! Nawet na swoim podwórku. Może to jakaś plaga egipska albo kara za grzechy?
Proboszcz ksiądz Jan Nigborowicz uśmiecha się, kiedy słyszy o robakach. - Tak? A gdzie? Dzieci nic w szkole nie mówiły. To na pewno żaden cud. Teraz jest tyle rzeczy, które można interpretować jako znaki, że można by zwariować.
Robaki jak meteoryt
Gdyby robaki spadły w większej ilości, nawet na niewielkiej części powiatu, byłby problem.
- Nas interesują choroby zakaźne zwierząt wymienione w ustawie, a nie zmiany zachowań fauny albo flory. Pajęczakami się nie zajmujemy - przekonuje lek. wet. Mirosław Welz, rzecznik prasowy podkarpackiego Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Krośnie.
- To, co leci w powietrzu i spada, to sprawa ochrony środowiska. My interweniujemy dopiero wtedy, gdy zachorują ludzie - słyszymy w Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Rzeszowie.
- To sprawa nietypowa, nie wchodzi w zakres działań ochrony środowiska. Nawet nie mielibyśmy gdzie przebadać tych robaków - zastrzega się Joanna Nawrót z jasielskiej delegatury Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie.
Nie ma opracowanych stan¬dardów reagowania kryzysowego na wypadek inwazji robaków. - To tak, Jakby mówić o procedurach stosowanych po upadku meteorytu. Na papierze jest wszystko ładnie, pięknie, ale w razie czego rodzi się to w strasznych bólach – zapewnia Mariusz Kozak z krośnieńskiej straży.
Oszustwo albo cud
Prof. Joanna Kostecka dywaguje: - Zabawiliśmy się z kolegami z uczelni w detektywów. Ktoś miał w piwnicy skrzynkę z dżdżownicami, niósł ją, zabolało go kolano, skrzynka spadła i się rozbiła. Dżdżownice, które wyglądają mi na kompostowe, ptaki złapały w dzioby, w powietrzu się pobiły i wypuściły. Jedna spadła kobiecie na rękaw... A może jest tam zbiornik wodny? I wędkarz zgubił przynętę?
Równie niesamowita jest teoria wiceprezesa Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych. - Nie ma w tym nic szczególnego pod względem fenomenologicznym, chociaż samo zjawisko trudno wytłumaczyć naukowo. Takie rzeczy się zdarzają od wieków. Moim zdaniem to przykład przemieszczenia w czasie i przestrzeni obiektów żyjących - przekonuje Robert K. Leśniakiewicz.
Zdziwiony zdarzeniem był również dr Marcin Sielezniew, adiunkt Zakładu Entomologii Stosowanej w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego: - Omomiłki lubią wychodzić na śnieg, sam widziałem je teraz nawet w Warszawie. Reszta jest jednak dla mnie zaskakująca i frapująca, nawet bardzo. Łażące chrząszcze, pająki, dżdżownice kojarzą się raczej z dużym, deszczem niż ze śniegiem. Myślę, że część z nich rzeczywiście mogła zostać skądś przyniesiona, a reszta wyszła na wierzch na żer. Dziwne jednak, że nie spadły żadne fragmenty roślinności. I co z tymi dżdżownicami? Może mistyfikacja?
Dr Łuczaj jest przekonany, że nikt nie spreparował dowodów, i że wkrótce uda się znaleźć sensowne wytłumaczenie, które będzie podstawą naukowej rozprawy. - Wciąż jednak mam nadzieję, że to był cud - przyznaje.
Ryby i węże
Charles Fort, amerykański badacz zjawisk niezwykłych, z zasady nieufający wyjaśnieniom naukowych autorytetów, w przedwojennej książce „The Book of Damned" {„Księga przeklętych"} zawarł wzmianki o podobnych zdarzeniach jeszcze z dzieł starożytnych. Jego zdaniem najczęściej na ziemi lądowały węże i ryby. Na początku osiemnastego stulecia w Norrkoping w Szwecji zaczęły spadać z nieba dziwne zwierzęta, być może, jak głosi tradycja, były to trolle. W1877 r. w Memphis w USA deszcz naniósł setki, jeśli nie tysiące, dziwnie zachowujących się węży. Kilka lat wcześniej w Kalifornii na pole farmera spadły dziesiątki kilogramów posiekanego mięsa, a w Kentucky również rzuciło mięsem, lecz... pociętym w cienkie paski. Jednak „niezwykłe deszcze" to nie tylko czasy zamierzchłe. Jeśli wierzyć prasie, w 1971 r. w Brazylii z niebios nagle i niespodziewanie spadała fasola, w 1981 r. na przedmieściach Londynu - pieczony halibut, zaś w lutym 1994 r. w północnej Australii - setki okoni plamistych.
Piotr Subik, Dziennik Polski (wydanie krakowskie), 17 marca 2006