Corona
Opublikowano w dziale UFO - nieznane obiekty latające
W lipcu 1947 roku w Nowym Meksyku miało miejsce niezwykłe zdarzenie, które do dziś budzi kontrowersje i spekulacje. Na ranczu J. B. Foster w pobliżu Corony rozbił się tajemniczy pojazd, a William "Mac" Brazel, zarządzający ranczem, odkrył dziwne szczątki rozrzucone na dużym obszarze. Po zgłoszeniu znaleziska wojsku, major Jesse Marcel oraz kapitan Sheridan Cayitt zbadali miejsce katastrofy, znajdując lekkie i nietypowe materiały, które nie przypominały znanych im substancji. Mimo że wojsko szybko zdementowało te doniesienia, twierdząc, że to resztki balonu meteorologicznego, historia o rzekomym UFO w Roswell stała się jednym z najsłynniejszych przypadków spotkań z NOL.
W lipcu 1947 roku, podczas silnej burzy, rozbił się niezwykły pojazd na ranczu J. B. Foster, na południowy wschód od Corony, około siedemdziesięciu pięciu mil na północny zachód od Roswell w Nowym Meksyku.
Nazajutrz, wczesnym rankiem, zarządzający ranczem William "Mac" Brazel odkrył sporo dziwnych szczątków rozrzuconych na dość dużym obszarze. W kilka dni później pojechał do Roswell i powiadomił o znalezisku szeryfa George'a Wilcoxa.
Ten z kolei skontaktował się z lotniskiem wojskowym w Roswell, gdzie stacjonowała elitarna 509. Grupa Bombowa, pierwsza na świecie lotnicza jednostka nosicieli broni atomowej. Major Jesse Marcel, oficer wywiadu w jednostce, oraz kapitan Sheridan Cayitt, oficer kontrwywiadu, udali się w towarzystwie Maca Brazcla pod wskazane miejsce. Tam odkryli sporych rozmiarów wrak.
Marcel zeznał, że obszar o długości trzech czwartych mili i szerokości dwustu-trzystu stóp pokrywały ogromne ilości niezmiernie lekkiej i mocnej substancji. W 1979 roku Marcel powiedział dziennikarzowi Bobowi Prattowi:
"Znaleźliśmy [...] kilka kawałków metalu, który trudno opisać. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nadal nie wiem, co to było. Przytknąłem do niektórych kawałków zapalniczkę, ale w ogóle się nie paliły. Były tam jeszcze jakieś małe, twarde elementy, których nie można było zgiąć ani rozbić, ale nie przypominały metalu. Raczej drewno. Miały różne rozmiary [...] może trzy ósme na jedną czwartą cala. Żaden nie był zbyt długi. Najdłuższy liczył około trzech stóp, ale nic nie ważył. Nie miało się nawet wrażenia, że coś się trzyma w ręku, zupełnie jakby to był kawałek drzewa balsa."
Major Jesse Marcel pokazuje kawałek rzekomego szczątka z Corony. Informacje w prasie donosiły, że katastrofa UFO to nieprawda i że rozbiciu uległ balon pogodowy.
Marcel powiedział też, że na niektórych elementach dostrzegł dziwne dwukolorowe "hieroglify", a także materiał przypominający pergamin, który się nie palił. W innym wywiadzie (w 1979 roku) Marcel opisywał, jak bezskutecznie próbował złamać lub naciąć ów niezwykle lekki i cienki metal, długi na dwie, szeroki na jedną stopę:
"Próbowałem to złamać, ale się nie dało. Usiłowaliśmy nawet nacinać tę substancję szesnastofuntowym młotem kowalskim, nie pozostał jednak nawet ślad. [...] Można było to lekko zginać w tę i z powrotem, nawet się marszczyło, a później wracało do poprzedniej postaci. [...] Powiedziałbym, że to był jakiś metal o właściwościach plastiku."
Marcel był przekonany, że substancja ta nie pochodziła z balonu meteorologicznego lub czaszy radaru. Teren wokół Corony został otoczony przez wojsko. Wszczęto intensywne poszukiwania resztek wraku.
Baza w Roswell wydała dla prasy oficjalne oświadczenie, podpisane przez pułkownika Williama Blancharda, dowódcę 509. Grupy Bombowej. Walter Haut, w owym czasie oficer prasowy, powiedział, udzielając mi wywiadu:
"Pułkownik Blanchard zawezwał mnie do swego biura. Podał podstawowe fakty, które jego zdaniem powinny znaleźć się w serwisach informacyjnych [...] że mamy w posiadaniu latający spodek. Zarządca rancza przyniósł części do biura szeryfa."
Materiał wysłano samolotem do generała Rameya, głównodowodzącego 8. Jednostki Sił Powietrznych. Majorowi Marcelowi polecono załadować szczątki wraku na B-29 (jeden z kilku samolotów, które podobno transportowały materiał z lotniska wojskowego w Roswell) i przesłać do badania w bazie Wright Field (obecnie baza lotnicza Wright-Patterson) w Dayton, w Ohio.
Podczas międzylądowania w Fort Worth (później baza sił powietrznych Carswell) w Teksasie (dowództwo 8. Jednostki Sił Powietrznych) opiekę nad przesyłką przejął generał Roger Ramey. Zabronił Marcelowi i innym osobom znajdującym się na pokładzie samolotu rozmawiania na ten temat z reporterami.
Wydano potem drugie oświadczenie dla prasy, w którym stwierdzono, że były to jedynie resztki balonu meteorologicznego i przyczepionej doń blaszanej czaszy radaru. Przedmioty te okazano podczas konferencji prasowej. Tymczasem prawdziwe szczątki przybyły pod uzbrojoną strażą do Wright Field. Marcel powrócił do Roswell.
Brazela wojsko trzymało z dala od dziennikarzy przez prawie tydzień, dopóki nie zebrano najdrobniejszych kawałków wraku. Audycję informacyjną radia Albuquerque, podającą opisującą tę fantastyczną historię za prasą, przerwano, a radiostacja, która ją nadawała, a także inne rozgłośnie otrzymały zakaz kontynuowania programu:
"Uwaga Albuquerque... przerwać transmisję. Powtarzam: przerwać transmisję. Kwestia bezpieczeństwa narodowego. Nie transmitować. Czekać..."
Artykuł pochodzi ze strony www.ufo.pl