Miałem sen...
Moja matka pakowała moje ciuchy, bo zdaje się, że miałem jechać na jakiś obóz z moim młodszym bratem. Pamiętam, że pojechaliśmy odwiedzić babcię. Jakoś dokładnie tej sytuacji nie pamietam. Sen się zaczął ciekawie rozwijać, kiedy to znalazłem się z Jarkiem (moim kumplem) w jakimś supermarkecie (Astra?). Po chwili on gdzieś skręcił i go zgubiłem. Szukałem go jeszcze trochę, ale nie mogłem znaleźć. Postanowiłem wyjść ze sklepu. I tutaj zaczął się świadomy aspekt mojego snu.
Pod marketem stał autobus, którym miałem jechać na obóz. Nie wsiadłem tam jednak, tylko pomyślałem sobie, że pójdę polatać na mieście (tak, polatać, w sensie- moje ciało miało latać :Wink: ). I tak też zrobiłem... Najpierw leciałem nisko nad ziemią, a później już bardzo wysoko. Kiedy znowu spojrzałem na ziemię, dostrzegłem Św. Mikołaje :Mr.Green: Było ich naprawdę dużo. Każdy trzymał jakąś torbę. Cóż... zaczepiłęm jednego. Mikołaj przywitał się ze mną i podarował mi reklamówkę, którą trzymał. Otworzyłem ją i w środku znalazłem taki jakby żółty but, ale nie dało się go założyć (był zaszyty). Podszedłem do innego Mikołaja i od niego również wziąłem torbę, w której był żółty but. Wtedy to chwyciłem po jednym bucie na dłoń i zacząłem lecieć z niesamowitą prędkością w górę. Wylądowałem na jakimś dachu. Chciałem polecieć jeszcze wyżej, kiedy spostrzegłem, że na dole stoi jakaś kobieta z karabinem w ubraniu ochroniarza i kogoś szuka. Wkręciłem się wtedy, że mam OOBE i naszła mnie ochota, żeby ją trochę nastraszyć. Z tym, że jak robiłem jakiś hałas to kobieta nawet nie zwracała na mnie uwagi. Jak próbowałem jej dotknąć, to moja ręka najprościej przez nią przeszła. Nie jestem pewien, co się działo później... możliwe, że wróciłem znowu pod market, zobaczyć, czy stoi autokar. Bardzo prawdopodobne, że jeszcze tam był. Akcja snu przeniosła się do mojego domu, ale jakoś inaczej wyglądał, trochę znajomo...
Matka stanęła przede mną z jakimś płaszczem w ręku i pyta się, czy go zabieram na ten obóż. Ja powiedziałem: "dlaczego nie". I wtedy spostrzegłęm lustro. Postanowiłem tam tylko włożyć głowę. Miejsce było straszne... ciemno i tak posępnie. Pomyślałem sobie: "toż to istne piekło". W oddali zobaczyłem jeszcze jakieś poruszające się zwierzę i szybko wyjąłem głowę. Zacząłęm trochę nerwowo chodzić po domu i nagle na półce spostrzegłem moją czerwoną Biblię. Naszła mnie myśl, że wezmę to Pismo Św. i wbiję się z nim w lustro- tam, gdzie wystawiłem tylko głowę. Wróciłem do rodziców na śniadanie. Dali mi jajko na twardo. Zacząłem je gryźć w skorupkach. Nagle się zbudziłem.
Myślałem z początku, że to już nie jest sen. Byłem zdziwiony, że mam jeszcze w ustach skorupki z jajka. Pomyślałem sobie, że mój sen się zmaterializował
. (A props- zapomniałem o jednym szczególe... Jak zobaczyłem tę Biblię, to wyrwałem z niej jedną stronę, którą włożyłem w lustro.). Tak więc poszedłem zobaczyć, czy nie ma wyrwanej kartki z czerwonej Księgii. Nic nie znalazłem... Postanowiłem zrobić eksperyment, żeby przekonać się czy to naprawdę jest rzeczywistość. Wziąłem Biblię i wbiłem się z nią w lustro. To był jednak sen...
Poczułem się wtedy naprawdę strasznie w tej piekielnej krainie. Szedłem przed siebie z rozwartą Księgą, a na wprost mnie była sala i miała uchylone drzwi. W pewnym momencie aż buchnął z niej ogień. Poszedłem dalej i nagle usłyszałem jakieś demoniczne śmiechy. Zacząłem powtarzać jak litanię słowa: "W Imieniu Jezusa Chrystusa precz ode mnie". Tylko czułem jak moja osoba kroi w przekrój to skażone złymi mocami powietrze. Nagle postanowiłem zmienić kierunek chodu. Spostrzegłęm demona, który stał sobie spokojnie. Uniosłem Biblię na wprost jego twarzy i zwizualizowałem sobie jak wysyła ona swego rodzaju promień. Na początku nic się nie działo, aż nagle eksplodował promień wspaniałymi kolorami. Promienie uderzyły w demona, który zespolił się ze ścianą z jakimiś napisami. Szedłem dale przed siebie, kiedy to spotkałem Jasia (również mój kumpel). Wtedy to zorientowałem się, że w owym miejscu znajdują się drzwi po bokach korytarza, na których widnieją cyfry. Skojarzyłem tylko pokoje z numerami od 1-9. Ja mówię do Jasia: "dawaj wchodzimy do jedynki". On się zgodził. Weszliśmy tam... i jakimś dziwnym trafem nie mogę sobie przypomnieć, co tam zobaczyłem (kojarzę tylko świecznik). Tylko Jasiu powiedział: "WOW, tu jest cudownie, w tych pokojach mieszkają zwierzęta mistyczne". Postanowiłem wejść do pokoju nr. 6. Moim oczom ukazał się piękny Feniks, który był jakby zawieszony w tymże płonoącym pokoju. Wtedy się zbudziłem, tym razem naprawdę. Zaznaczam, że sen w dużej mierze był świadomy.
Pozdrawiam!