Moment, który zdecydował o waszym dalszym życiu.
: 2013-11-18, 00:01
W wielu dziełach duchowych, mówi się dość poważnie o momencie, który pewnego dnia przyjdzie do naszego życia. Moment ten, będzie kluczowy dla dalszych naszych losów, zdecyduje o ścieżce, którą będziemy podążać do końca, bez możliwości zmiany. Mówię tutaj o momencie "deklaracji", "przynależności", lub ładniej mówiąc "zawierzenia".
Opowiadając z mojego życia, ten moment "zawierzenia" przyszedł do mnie w momencie, gdy byłem na zupełnym dnie emocjonalnym i psychicznym. Byłem w najgłębszym dole, jaki mógł kiedykolwiek dla mnie istnieć. Wtedy do, wiedziałem o tym, że muszę dokonać wyboru.
Czy być jak inni, normalny, spowity cierpieniem i ciemnością?
Czy zostać sobą, oryginalnym, samo stanowiącym, niezależnym i otworzyć się na to, czego się nie da zobaczyć, otworzyć się na szczęście bez powodu?
Czemu! mam się zawierzyć? Temu co widzę, czy temu co czuje? Jaką ścieżkę wybrać?
Konkretnie mówiąc, czy zacząć się lepiej uczyć w szkole bo rodzice tak chcą i inni tak robią, być jak wszyscy- żyć w wiecznej biedocie, żyć za grosze BYLE do końca miesiąca?
Czy starać się poświęcić medytacjom, dziełom mnichów, nauczycieli, księży? Otworzyć się na źródła, które każdy normalny człowiek wyśmieje- kosmici, energia życiowa, wiara w reinkarnacje.. Mimo iż nikt tego nie lubi i wręcz jest to negatywnie odbierane.
I ciekawi mnie, jak to było u was? Co sprawiło, że zaczęliście wierzyć w kosmitów uprawiać medytacje, rozkładać karty, bawić się w PSI balle o.O
Czy był to jakiś konkretny moment w waszym życiu, gdy powiedzieliście: NIE! nie chce cierpieć!
// Pamiętam dobrze, jak pisząc z pewną osobą smsy, która akurat nie była zbytnio przy siłach, napisałem jej, że przyjdzie moment, gdy zadecyduje w którą stronę chce iść. Od tego momentu będzie zależało jej dalsze życie, jakość jej przeżyć...
Pisząc to, dobrze wiedziałem, że już podjęła decyzje.
Opowiadając z mojego życia, ten moment "zawierzenia" przyszedł do mnie w momencie, gdy byłem na zupełnym dnie emocjonalnym i psychicznym. Byłem w najgłębszym dole, jaki mógł kiedykolwiek dla mnie istnieć. Wtedy do, wiedziałem o tym, że muszę dokonać wyboru.
Czy być jak inni, normalny, spowity cierpieniem i ciemnością?
Czy zostać sobą, oryginalnym, samo stanowiącym, niezależnym i otworzyć się na to, czego się nie da zobaczyć, otworzyć się na szczęście bez powodu?
Czemu! mam się zawierzyć? Temu co widzę, czy temu co czuje? Jaką ścieżkę wybrać?
Konkretnie mówiąc, czy zacząć się lepiej uczyć w szkole bo rodzice tak chcą i inni tak robią, być jak wszyscy- żyć w wiecznej biedocie, żyć za grosze BYLE do końca miesiąca?
Czy starać się poświęcić medytacjom, dziełom mnichów, nauczycieli, księży? Otworzyć się na źródła, które każdy normalny człowiek wyśmieje- kosmici, energia życiowa, wiara w reinkarnacje.. Mimo iż nikt tego nie lubi i wręcz jest to negatywnie odbierane.
I ciekawi mnie, jak to było u was? Co sprawiło, że zaczęliście wierzyć w kosmitów uprawiać medytacje, rozkładać karty, bawić się w PSI balle o.O
Czy był to jakiś konkretny moment w waszym życiu, gdy powiedzieliście: NIE! nie chce cierpieć!
// Pamiętam dobrze, jak pisząc z pewną osobą smsy, która akurat nie była zbytnio przy siłach, napisałem jej, że przyjdzie moment, gdy zadecyduje w którą stronę chce iść. Od tego momentu będzie zależało jej dalsze życie, jakość jej przeżyć...
Pisząc to, dobrze wiedziałem, że już podjęła decyzje.