Na portalu bida aż piszczy. Adminów więcej niż użytkowników, a niektórzy nawet twierdzą, że fora internetowe jako takie w ogóle wymierają. Coś w tym jest, ale powody, ktore za tym stoją, nie muszą być tak jednoznaczne, jak twierdzi Ivellios. A ponieważ powołuje się On na mnie, pozwolę sobię rzucić kilka słów polemiki. Przede wszystkim, nie mogę się zgodzić z poglądem, jakoby facebook zgarnął wszystko i zostawił jedynie ochłapy. Na pierwszy rzut oka, może to tak wyglądać: facebookowe widżety, pluginy, buttony "zaloguj sie przez facebook", "osoby na facebooku lubią to", "podziel się", itd - facebookowe wtręty są wszechobecne, a w przyszłości będzie tylko gorzej.
W rzeczywistości, dziecko Zuckerberga zaczyna wchodzić w fazę stagnacji.
Zielona krzywa na powyższym wykresie przedstawia łączną ilość użytkowników FB w latach 2004-2013 (w milionach). Liczby wydają się porażające: ponad miliard użytkowników w 2012-tym roku! Niemało. Ale gdy przyjrzymy się bliżej, zauważymy, że tempo wzrostu maleje (czerwona krzywa). W latach 2004-2008, wzrost odbywał się w tempie geometrycznym: liczba fejsbukowiczów podwajała się z każdym rokiem. To właśnie wtedy "znany portal społecznościowy" święcił największe tryumfy, wabiąc powiększającą się bańką. Gdyby pierwotny entuzjazm się utrzymał, FB miałby dziś prawie pięć miliardów użytkowników i każdy osobnik homo sapiens posiadałby swój profil. Tak oczywiście nie jest. Jak widać, w przyrodzie nic nie trwa wiecznie. Zuckerberg ujrzał swoje granice wzrostu po roku 2009-tym, kiedy napływ nowych użytkowników przeszedł z geometrycznego w arytmetyczny. Facebook zwolnił.
Co wydarzyło się w 2009-tym roku?
Po pierwsze, jeśli spojrzymy na rozmieszczenie użytkowników facebooka na świecie, od razu zobaczymy, że te półtora miliarda zarejestrowanych, to mieszkańcy Ameryki Północnej, Europy zachodniej i Australii. Rosjanie, Chińczycy, Afrykanie, mają własne portale społecznościowe i mimo że stanowią większość populacji Ziemi, stosunkowo niewielu z nich zalicza się do znajomych Zuckerberga. Innymi słowy: facebook nie może posunąć się dalej.
Następnie, przypomnijmy sobie: kim byli pierwsi fejsbukowicze i sam "ojciec dyrektor"? Studentami. Facebook został stworzony przez studenta dla studentów, a że studia to piękny czas, to przez pięć lat (2004-2009) wszystko było super. Ale po pięciu latach (czyli po studiach), nasi studenci doszli do wniosku, że ciągłe pozostawanie na widoku, niekoniecznie jest dobrym pomysłem.
Równocześnie, wschodzące pokolenie gimbusów, zauważyło nie bez racji, że wchodzenie w dorosłość z petem i browarkiem jest mało zabawne, gdy rodzice śledzą każdy ich krok.
Kolejne lata przyniosły jeszcze inną refleksję: że FB to w gruncie rzeczy wszystko dla nikogo. Użytkowników dużo, ale próżno tam szukać konkretnych informacji. Gdy wędkarz, fotograf, historyk potrzebuje zasięgnąc języka, z pomocą przychodzą "tradycyjne" portale i fora, wciąż niedoścignione.
No i wreszcie, Zuckerbergowi, na pewno nie pomógł Snowden.
Wszystko to sprawia, że Zuckerberg nie może już liczyć na to, co o czym marzył jeszcze parę lat temu: by wchłonąć cały internet. Oczywiście, wciąż pozostaje dużym graczem i nie można go lekceważyć, ale to już tylko siła rozpędu, swoje paliwo już wytracił.
Szansą dla portalu Zuckerberga może być zwrócenie uwagi na internautów niezaawansowanych, nie mających pojęcia o budowie stron, działaniu for dyskusyjnych - ludzi którzy chcą kilkoma kliknięciami stworzyć fanpejdż swojej firmy remontowej, itp usług różnych.
Dla internetowego giganta, oznacza to stopniowy dryf w obciachowość i marginalizację. A w dalszej perspektywie: lądowanie na śmietniku historii, gdzie leży zapomniane dziś mySpace, nasza-klasa, grono i inne wyblakłe gwiazdy.