To z łukiem to mały pikuś. W szkole muzycznej mam jednego kolesia, który filozofię studiuje. Facet pieprzy takie bzdury, że słysząc to wszyscy filozofowie chyba by się w grobach poprzewracali, na dodatek z tego kolesia jest taki narcyz, że ten z mitologii greckiej przy nim leży i kwiczy.
Była np taka sytuacja, że rozgrywałem się przed lekcją fortepianu, koleś ni stąd ni z owąd wszedł do sali, wykurzył mnie sprzed klawiatury, zaczął grać jakiegoś bluesa i sobie przy tym podśpiewywać. Chwilę później wstał, podszedł do lustra, klęknął przy nim, przyjmując pozę a'la Romeo pod balkonem Julii i zaczął śpiewać "ajlawju ajlawju ajlawju..." i jeszcze pytał czy nie pięknie
Potem do sali wszedła nauczycielka. Kawałek lekcji odbył się normalnie, ale po chwili koleś zaczął coś o filozofii gadać. W końcu stwierdził, że ci, co tylko siedzą i myślą, to elita, a ludzie pracujący fizycznie i w ogóle wykonujący jakąkolwiek pracę to gówno
Gdy po kilkunastominutowej pyskówce koleś wreszcie wyszedł, z nauczycielką doszliśmy do wniosku, że najlepiej byłoby, gdyby stanął sobie przed lustrem i tam wygłaszał swoje dyrdymały - znalazłby wówczas wreszcie kogoś, kto go rozumie i w stu procentach popiera...
Innym zaś razem koleś wygłosił mi homilię, że dlaczego ja wierzę w zjawiska paranormalne, że przecież to głupoty totalne i że zjawiska paranormalne nie istnieją, bo tak powiedział Stanisław Lem. I koniec, kropka. Fin, ende, skańczajem.
Co jak co, ale niektórzy ludzie zdecydowanie nie powinni studiować filozofii... szczególnie takie świry jak wyżej opisany człowiek (?).