Post
autor: frede » 2010-10-05, 22:54
To teraz ja opiszę swój sen, gdyż do tej pory nie wiem, co ma mi on dawać do zrozumienia.
Zacznę od tego, że miewam sny na jawie, również takie z których nie mogę się wybudzić, dopóki się nie skończą. Przyda się również to, że mój ojciec jest alkoholikiem, a mama wychowuje mnie samotnie od mojego 3 roku życia.
Sen, który miałam już dawno a który wciąż pamiętam: jestem w Kościele, w zakrystii, razem z mamą. Klęczymy przed obrazem Jezusa Chrystusa. Widzę nas obydwie, jesteśmy skupione, ręce mamy złożone do modlitwy. Ja jestem wysunięta do przodu, mama jest trochę za mną, ale nie zasłaniam jej obrazu. Całe pomieszczenie jest z kamienia, ale nie odczuwam zimna. Jedynie dreszcze, gdyż to wszystko jest takie mroczne - ciemno, jedno małe cienkie okienko za naszymi plecami, przez które sączy się strużka światła, świece, które ledwie oświecają nasze twarze. Z ciemności wyłania się mała dziewczynka, ciemna karnacja, ciemne włosy. Wygląda na Hiszpankę, może Portugalkę. Kogoś z tych stron. Grube, czarne włosy ma zaplecione w warkocz i ma na sobie czerwoną sukienkę. Z rękoma złożonymi do modlitwy podchodzi do nas, staje między nami i kładzie nam dłonie na naszych głowach - jedną rękę na mojej, drugą na głowie mojej mamy.
Zamykamy oczy a dziewczynka mówi: 'Nie martwcie się, Bóg was kocha. Bóg was kocha'. Pamiętam swoje łzy, spływające mi po policzkach, pamiętam wizję tego obrazu Jezusa. A może to był obraz Matki Boskiej? Teraz już nie jestem pewna. Po obudzeniu się już nie wiedziałam dokładnie czyje to było malowidło.
Następna scena, jakby wyrwana z kontekstu: jakbym wyszła z tej zakrystii, jednak bez mamy. Stoję w wielkim Kościele, za drewnianymi ławkami, prawie na końcu. Obok mnie stoi naczynie z wodą święconą. Kościół był wielki, ale nie zwracałam uwagi na jego szczegóły. Patrzyłam się na Jezusa (na pewno Jezusa), którego malowidło widniało na ścianie nad ołtarzem.
Ujrzałam jego miłość do ludzi. Poczułam tę miłość. Powinnam się cieszyć, jednak to był dla mnie ogromny ciężar, nie do zniesienia. Odczuwałam ból i okropną rozpacz z tego powodu, że nie potrafię odwzajemnić takiej miłości. Że Bóg mnie kocha a ja ciągle go zawodzę, odwracam się od niego, miewam wątpliwości.
Sen się skończył, gdy upadłam na kolana w Kościele. Obudziłam się z płaczem, przerażona, ale spokojna. Poczułam ulgę.
Czy mam traktować ten sen jako dosłowne przesłanie? Był naprawdę niesamowity. Inny niż dotychczasowe sny na jawie. Nigdy go nie zapomnę.