Szczegóły?
Tylko, problem w tym, że ja nie wiem co dla Was jest istotne, a co nie.
Postaram się odpowiedzieć na zadane przez Ciebie pytania.
Jaki to stan? Hmmm. Nie wiem jak to nazwać. To dzieje się na pograniczu świadomości, a snu (btw. nie doświadczam tego oczywiście co noc! można powiedzieć, że ostatnimi czasy te zjawiska przycichły!). Znasz ten stan gdy już prawie śpisz, już masz jakieś senne obrazy w głowie, a jednak wiesz, że to co widzisz, to co zaczynasz widzieć, ten sen - jest tylko "bajką", bo jesteś jeszcze na tyle świadomoażeby to sobie racjonalnie wytłumaczyć?
Te rzeczy przytrafiają mi się właśnie na tej granicy. Zamiast normalnie zpaść w sen, ja na tej granicy pozostaje.
I to nie jest wytwór mojej wyobraźni.
Gdyby to była tylko moja podświadomość, to olałbym to.
Ale ja poprostu czuje gdy "tamci" są blisko.
Dzieje się to tylko podczas "kładzenia się spać". To znaczy w nocy. Gdy utnę sobie drzemkę w dzień nic się nie dzieje
To mnie też dziwi i denerwuje.
Stan zdrowia - nie narzekam, bardzo dobry (moje obecne przeziębienie chyba raczej nie robi tutaj różnicy...)
Stan psychiczny - właśnie wychodzę z pewnego dołka psychicznego, ale on raczej też nie ma na to wpływu, bo te rzeczy działy się też gdy wszystko było okej i jakoś niczym specjalnie się nie przejmowałem. Przykład - letnie wakacje z przyjaciółmi nad morzem - wiadomo - sielanka - czy może być coś milszego? Okazuje się, że z takimi "errorami" nie do końca.
Tak więc, powiedziałbym, że te "wizyty" są niezależne od mojego stanu emocjonalnego, czy konkretnego samopoczucia, serio.
Zastanawiam się jeszcze czy jest możliwe, żeby jakaś konkretna osoba miała, powiedzmy, większy niż inni kontakt ze światem pozamaterialnym.
Pytam, bo właśnie coś mi się przypomniało!
Pamiętam, że moja matka opowiadała mi kiedyś, że gdy byłem jeszcze mały czasami wieczorami mówiłem sam do siebie (mówiłem, zanim nauczyłem się chodzić. na taki dziecinny oczywiście sposób - no ale fakt faktem...)
Ja tego nie pamiętam, ale może to zaczęło się już wtedy?
Pamiętam jeszcze jeden ciekawy motyw!
Rok temu w górach na wakacjach zimowych z rodziną - nocowaliśmy w takim pensjonacie jakich wiele, tyle, że ten budynek był podobno cholernie stary.
Oczywiście nie mogło obyć się pewnej nocy bez rewelacji:
Podobny stan snu, jednak nieco głębszy niż te zazwyczaj.
Stałem obok mojego łóżka i widziałem jak ja sam męczę się w śnie.
Przez drzwi weszła dość stara kobieta (pamiętam ją jak dziś!).
Stąpała wolno i cicho. Przeszła obok jednego łóżka (spała w nim moja młodsza siostra; w tym samym momencie nie byłem już obserwatorem obok łózka, wszystko działo się z perspektywy 1wszej osoby), podeszła do mojego i przystanęła. Zaczęła coś mówić, za nic nie rozumiałem co. Cały czas, od momentu wejścia wpatrywała się we mnie, jakby nie widziała niczego innego. Uciszyła się, spojrzała na mnie "mocniej" i podeszła bliżej, mniej więcej na wysokość połowy łóżka. Chwyciła mnie za rękę (myślałem, że serducho mi wyskoczy, czułem jak szybciej bije, czułem mój przyspieszony oddech, niczym hart po wyścigu). W ogóle jej nie poczułem. Pociągnęla do siebie i podniosła mnie w ten sposób do pozycji siedzącej.
W tym momencie otorzyłem oczy, siedziałem tak jak ona mnie podniosła. W pokoju oczywiście jej nie było.
Chyba nigdy nie bałem się tak bardzo jak wtedy.
Brzmi to trochę bezsensownie, ale piszę co zaszło.
Dla mnie to wszystko trwało niemiłosiernie długo, jednak nie jestem w stanie powiedzieć ile czasu minęło w rzeczywistości.
Nie wiem co mam jeszcze napisać. Najlepiej sami pytajcie.