autor: Niezarejestrowany » 2011-09-18, 19:03
Jako, że ostatnio tak trochę drętwo na forum to postanowiłem opisać pewne ciekawe wydarzenie z przełomu 2007 i 2008 roku. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów w Lublinie. Pamiętam, że była zima i razem z koleżanką brnęliśmy po śniegu z ciężkimi torbami (wracając z weekendu w domu) ulicą Radziszewskiego w stronę akademików. Było około godziny 19:00 więc było już ciemno - oczywiście ulica ta jest dobrze oświetlona, a ruch o tej porze jest całkiem spory (zresztą na miasteczku akademickim zawsze jest ruch
.
Byliśmy mocno wykończeni, bo targaliśmy te torby przez całe miasto (dostać się do MPK-a przy dworcu było niemożliwością, ale to doświadczenie nauczyło nas, że lepiej jechać 20 minut ściśniętym jak sardynka niż bawić się we Frodo Bagginsa). Ja jak zwykle żartowałem mimo zmęczenia. Rozmawialiśmy właśnie o tym, że moja koleżanka jak idzie ulicą to patrzy cały czas w ziemię, a ja wolę przyglądać się ludziom. Wtedy właśnie wydało mi się, że ten sam człowiek minął nas dwa razy, w odstępstwie jakichś 15-30 sekund. Zapamiętałem go bo z wyglądu był niemal identyczny do dziennikarza Marcina Wrony (pamiętacie "Pod Napięciem"?), dość niski, krępy, takie same okularki i zacięty wyraz twarzy. Miał na sobie czarną czapkę zimową i kurtkę (już nie pamiętam jaką), ale oboje byli identyczni. Opowiedziałem o tym koleżance, ale ta oczywiście niczego nie widziała mając wzrok utkwiony w ziemi.
W tym momencie pomyślałem sobie, że był to zabawny zbieg okoliczności - ludzie mają przecież tendencję do wyglądania podobnie do siebie
Jakieś dwa miesiące później wracałem koło godziny 19:00 od siostry, która mieszkała wtedy przy ul. Leszczyńskiego. Nadal była zima, więc naturalnie było ciemno, a moja trasa prowadziła wzdłuż Parku Saskiego. Pamiętam, że byłem w świetnym humorze, bo u siostry ściągnąłem sobie kilka ciekawych albumów muzycznych (wtedy jeszcze nie było internetu we wszystkich akademikach), na słuchawkach grało mi Talk Talk, a ja oglądałem jak ulica płynie w rytm muzyki. Było dosyć pusto, minął mnie jeden człowiek - jakaś delikatna nić niepokoju wdarła się mi do głowy, ale szybko to z siebie strząsnąłem. Skręciłem w Aleję Długosza (nadal wzdłuż Parku Saskiego), minęło mnie kilku ludzi i nagle (!) zrozumiałem co mnie zaniepokoiło chwilę wcześniej - to był ten sam sobowtór Wrony i właśnie mijał mnie drugi raz, ze swym pustym zaciętym wyrazem twarzy. Przeżyłem moment trwogi, lecz na szczęście byłem już blisko ruchliwej ulicy. Zdecydowanie byłem jednak bardziej zaintrygowany niż przestraszony.
Jakiś rok później zdawało mi się, że zobaczyłem tego człowieka w dzień, tym razem koło parku akademickiego i tym razem pojedyńczo
Od tego czasu już go nie widziałem, a przynajmniej tego nie zapamiętałem.
Oczywiście najlogiczniejszym wytłumaczeniem jest, że po prostu zobaczyłem dwa razy identycznie ubranych i wyglądających ludzi - to prawdopodobne. Drugą teorią są psychotyczni bracia bliźniacy, śledzący się nawzajem, albo straszący ludzi, albo po prostu zmierzający w to samo miejsce (do domu?) z pewnym opóźnieniem. Jak ktoś zna Lublin to wie, że miejsca gdzie dokonałem tej "obserwacji" są położone blisko siebie i mogą być częścią jednej "trasy".
Bardziej podniecającym i "niesamowitym" wyjaśnieniem byłby doppelganger. Jako, że człowiek wyglądał za każdym razem na zamyślonego i nieobecnego, mógł właśnie znajdować się w pewnego rodzaju transie, jaki (jeśli wierzyć "literaturze" przedmiotu) towarzyszy manifestacjom doppelgangera. Może to pierwszy z kolei widziany przeze mnie człowiek był "niematerialną manifestacją" człowieka którego dusza wyrywała się, żeby już być w domu
Tak czy inaczej, po tym wydarzeniu obiecałem sobie, że umieszczę tą historię w necie w nadziei, że ktoś jeszcze widział tego podwójnego człowieka. Jeśli ktoś chce mieć pełen obraz jak wyglądał, tu jest link do zdjęcia dziennikarza Wrony:
http://img.interia.pl/pomponik/nimg/p/z/pom3272547.jpg - dodajcie sobie do tego czarną czapkę zimową i jakąś pospolitą kurtkę i już wiecie jak wyglądał.
Jako, że ostatnio tak trochę drętwo na forum to postanowiłem opisać pewne ciekawe wydarzenie z przełomu 2007 i 2008 roku. Byłem wtedy na pierwszym roku studiów w Lublinie. Pamiętam, że była zima i razem z koleżanką brnęliśmy po śniegu z ciężkimi torbami (wracając z weekendu w domu) ulicą Radziszewskiego w stronę akademików. Było około godziny 19:00 więc było już ciemno - oczywiście ulica ta jest dobrze oświetlona, a ruch o tej porze jest całkiem spory (zresztą na miasteczku akademickim zawsze jest ruch :).
Byliśmy mocno wykończeni, bo targaliśmy te torby przez całe miasto (dostać się do MPK-a przy dworcu było niemożliwością, ale to doświadczenie nauczyło nas, że lepiej jechać 20 minut ściśniętym jak sardynka niż bawić się we Frodo Bagginsa). Ja jak zwykle żartowałem mimo zmęczenia. Rozmawialiśmy właśnie o tym, że moja koleżanka jak idzie ulicą to patrzy cały czas w ziemię, a ja wolę przyglądać się ludziom. Wtedy właśnie wydało mi się, że ten sam człowiek minął nas dwa razy, w odstępstwie jakichś 15-30 sekund. Zapamiętałem go bo z wyglądu był niemal identyczny do dziennikarza Marcina Wrony (pamiętacie "Pod Napięciem"?), dość niski, krępy, takie same okularki i zacięty wyraz twarzy. Miał na sobie czarną czapkę zimową i kurtkę (już nie pamiętam jaką), ale oboje byli identyczni. Opowiedziałem o tym koleżance, ale ta oczywiście niczego nie widziała mając wzrok utkwiony w ziemi.
W tym momencie pomyślałem sobie, że był to zabawny zbieg okoliczności - ludzie mają przecież tendencję do wyglądania podobnie do siebie :)
Jakieś dwa miesiące później wracałem koło godziny 19:00 od siostry, która mieszkała wtedy przy ul. Leszczyńskiego. Nadal była zima, więc naturalnie było ciemno, a moja trasa prowadziła wzdłuż Parku Saskiego. Pamiętam, że byłem w świetnym humorze, bo u siostry ściągnąłem sobie kilka ciekawych albumów muzycznych (wtedy jeszcze nie było internetu we wszystkich akademikach), na słuchawkach grało mi Talk Talk, a ja oglądałem jak ulica płynie w rytm muzyki. Było dosyć pusto, minął mnie jeden człowiek - jakaś delikatna nić niepokoju wdarła się mi do głowy, ale szybko to z siebie strząsnąłem. Skręciłem w Aleję Długosza (nadal wzdłuż Parku Saskiego), minęło mnie kilku ludzi i nagle (!) zrozumiałem co mnie zaniepokoiło chwilę wcześniej - to był ten sam sobowtór Wrony i właśnie mijał mnie drugi raz, ze swym pustym zaciętym wyrazem twarzy. Przeżyłem moment trwogi, lecz na szczęście byłem już blisko ruchliwej ulicy. Zdecydowanie byłem jednak bardziej zaintrygowany niż przestraszony.
Jakiś rok później zdawało mi się, że zobaczyłem tego człowieka w dzień, tym razem koło parku akademickiego i tym razem pojedyńczo :) Od tego czasu już go nie widziałem, a przynajmniej tego nie zapamiętałem.
Oczywiście najlogiczniejszym wytłumaczeniem jest, że po prostu zobaczyłem dwa razy identycznie ubranych i wyglądających ludzi - to prawdopodobne. Drugą teorią są psychotyczni bracia bliźniacy, śledzący się nawzajem, albo straszący ludzi, albo po prostu zmierzający w to samo miejsce (do domu?) z pewnym opóźnieniem. Jak ktoś zna Lublin to wie, że miejsca gdzie dokonałem tej "obserwacji" są położone blisko siebie i mogą być częścią jednej "trasy".
Bardziej podniecającym i "niesamowitym" wyjaśnieniem byłby doppelganger. Jako, że człowiek wyglądał za każdym razem na zamyślonego i nieobecnego, mógł właśnie znajdować się w pewnego rodzaju transie, jaki (jeśli wierzyć "literaturze" przedmiotu) towarzyszy manifestacjom doppelgangera. Może to pierwszy z kolei widziany przeze mnie człowiek był "niematerialną manifestacją" człowieka którego dusza wyrywała się, żeby już być w domu :)
Tak czy inaczej, po tym wydarzeniu obiecałem sobie, że umieszczę tą historię w necie w nadziei, że ktoś jeszcze widział tego podwójnego człowieka. Jeśli ktoś chce mieć pełen obraz jak wyglądał, tu jest link do zdjęcia dziennikarza Wrony: [url]http://img.interia.pl/pomponik/nimg/p/z/pom3272547.jpg[/url] - dodajcie sobie do tego czarną czapkę zimową i jakąś pospolitą kurtkę i już wiecie jak wyglądał.