autor: Usunięto użytkownika 7467 » 2011-02-13, 00:01
Vitam. Proszę wybaczyć, że w swym poście odniosę się do debat toczonych w tym temacie dawnej, ale mogę się usprawiedliwić archiwistycznym wykształceniem.
bzykomar pisze:
Szkielet człowieka, który został odkryty w kopalni węgla w okręgu Macoupin w stanie Illinois w roku 1862. Jego pochodzenie datuje się na okresu Karbonu, co oznaczałoby, że ma około trzystu milionów lat.
Nieszczęśnik ów miałby umrzeć 300 milionów lat temu. Jego szczątki wraz ze szczątkami drzew, paproci i tp. Miałyby się znaleźć pod ziemią i tam pod jej powierzchnią zostać poddane wielkiemu ciśnieniu i temperaturze przekształcając się w węgiel kamienny. Jakim cudem cokolwiek miałoby zachować się z takiego ciała? Druga kwestia tyczy się samego pomysłu, że ludzie istnieli przed setkami milionów lat. Że pozwolę sobie zacytować znajomego geologa:
Cała, zawarta w kilkuset tysiącach lat historia tylko jednego rodzaju Homo była - i co do tego nie ma wątpliwości najmniejszych - historią przystosowania, historią oddziaływania natury, nacisku środowiska na człowieka, na jego organizm, zdolności, funkcje adaptacyjne. Kilkadziesiąt tysięcy lat żywy człowiek, którego szczątki odnajdujemy na całym świecie, zmieniał się, przystosowywał, ewoluował. Nieprzyjazne warunki wyzwalały w nim i w społeczeństwach, w jakich żył, całe mnóstwo zmian adaptacyjnych, które pozwalały na przeżycie. I nie tylko wegetację, ale również i życie społeczne, rodzinne, artystyczne...
A tu nagle jakiś pseudonaukowiec, ni z gruchy, ni z pietruchy wali po oczach "odnalezionym w złożach węgla szkieletem człowieka".
Widziałem fragmenty tych kości, widziałem starannie ułożony, niepełny wprawdzie, ale całkiem sensownie "dopasowany" szkielet człowieka "prawie współczesnego", szkielet hominida wyprostowanego, o smukłych kościach i sporej czaszce... No właśnie...
Zazwyczaj w takich niecodziennych sytuacjach (że znalezienie szczątków kostnych człowieka sprzed 280 milionów lat jest sytuacją niecodzienną chyba nie trzeba nikogo przekonywać) nauka przewraca znalezisko na wszystkie strony po to, by właściwie je zinterpretować i - w razie nie przystawania do innych faktów (…) - odrzucić.
Ale co tam. Załóżmy, że odnaleziony człowiek sprzed prawie 300 milionów lat jest faktem, że żył w karbonie, w którym zwierzątka ziemno-wodne dopiero wychodziły na ląd, a o pierwszych dinozaurach - kaptorynomorfach natura zaczęła przebąkiwać bardzo nieśmiało; załóżmy, że żył w permie, kiedy wymierali weterani mórz i oceanów - trylobity, ramienionogi i otwornice, a na lądzie stałocieplne ssakopodobne gady synapsydy i terapsydy nie czuły się jeszcze zbyt pewnie; no więc załóżmy, że w takich warunkach żyli sobie ludzie (że też muszę wypisywać takie nonsensy!), o których nie mamy bladego pojęcia. Załóżmy, że ich organizmy jakimś cudem były przystosowane do panujących w tamtym okresie warunków atmosferycznych: do rzadszej atmosfery zawierającej nieco mniej tlenu i dużo więcej pary wodnej i dwutlenku węgla, do skrajnych temperatur i ubożuchnej diety, załóżmy, że to wszystko było dla ówczesnego człowieka do zniesienia... Załóżmy też, że przeżył on pierwsze i największe "wielkie wymieranie" na granicy permu i triasu (ok. 230 - 200 mln lat temu - na przełomie tataru i scytyku), w którym wymarło do 90% fauny całego globu. Pytam się zatem, jakim cudem niewątpliwy, bo dostrzegany zarówno na przestrzeni tysięcy lat, jak i istniejący także obecnie, wpływ środowiska i presja warunków zewnętrznych nie odcisnęły na tych ludziach swego piętna? Jakim cudem znajdowane w Afryce "okazy" Homo sprzed - dajmy na to - zaledwie 600 tysięcy lat, wykazują zdumiewające wręcz różnice w budowie ciała i sposobie bycia, w porównaniu do późniejszych zaledwie o kilkadziesiąt tysięcy lat osobników, zaś odległy od nich w czasie o miliony lat "górnik z Macoupin", nie przejawia tych różnic zbyt wiele, ba, nie widać ich właściwie wcale!? A przecież biorąc pod uwagę zwykły, w dodatku bardzo ostrożny, rachunek prawdopodobieństwa, w przeciągu 280 milionów lat, śledząc wstecz wszelkie ewentualne procesy dziedziczenia genów i rekombinacji chromosomowych, mutacji genotypów i transformacji fenotypowych, człowiek znaleziony w karbońskim, czy permskim węglu powinien być, do diaska, zwyczajnie inny od dzisiejszego! A nie jest...
Dlaczego? Bo nauka wedyjska tak chce?
Toż przecież durny Acanthostega miał 8 paluchów u łap... Żadnemu z dzisiejszych zwierzaków taka ilość nie jest potrzebna... Wtedy była, wtedy środowisko wywierało na organizmy żywe naprawdę olbrzymią presję, wtedy organizmy tej presji MUSIAŁY się poddawać i poddawały. Czy ludzie mogli być wyjątkiem. Nie, nie mogli.
Jest jeszcze jeden aspekt związany ze sprawą nieszczęsnego "górnika". Brak innych dowodów.
W okresie, o którym mówimy, a więc na przełomie górnego karbonu i dolnego permu udało nam się zebrać na tyle materiału paleontologicznego, że wyodrębniliśmy ponad 300 gatunków samych tylko ssakopodobnych gadów i tylko z terenu południowej części Pangei, części znanej później pod nazwą Gondwany, kilkadziesiąt gatunków tekodontów i innych zwierząt, które po tamtej ubogiej jeszcze ziemi biegały. Ile zaś mamy znalezisk szczątków ludzkich? Jeśli założymy fantastyczną tezę, że w bagnach Macoupin istotnie można było pływać dla ochłody, to... jeden? Plus rzekomy sarski - to dwa. Wolne żarty... Oczywiście pomijam wszystkie te dziewiętnastowieczne znaleziska, które zostały zwyczajnie błędnie wydatowane. Zarówno Cremo z Thompsonem, jak i wszyscy inni zwolennicy "zakazanej archeologii" w większości powołują się na odkrycia, o których wiemy dziś bez wątpienia, że zostały źle opisane. Zatem nie z okresu permu pochodzi górnik z Macoupin. Zatem jest on takim samym "faktem" jak "niepodważalny dowód" Danikena na istnienie UFO. Daniken podawał w jednym ze swych opracowań, że w jednym z egipskich muzeów znajduje się znaleziony w piaskach pustyni latający spodek. Hotelarz podawał nawet numer ewidencyjny tego eksponatu. No po prostu niezbity dowód! Czyż nie? Niby tak, ale kiedy naukowcy, chcąc przyjrzeć się temu pojazdowi pojechali do magazynu muzealnego i poprosili o eksponat, pod numerem podanym przez pana Ericha była... mumia chłopca.
Metalowa kula z wyraźnymi wyżłobieniami odnaleziona w Południowej Afryce. Jest ich bardzo wiele. To idealnie okrągłe metalowe kule. Część z nich ma po trzy wyżłobienia biegnące wokół ich obwodu. Zbyt idealne by stworzyła je matka Ziemia. 2,8 miliarda lat - na tyle szacuje się ich wiek.
Niedoceniasz matki Ziemi… Jeśli To nie falsyfikaty.
Niemalże w mgnieniu oka plemiona, które przez wielki zadowalały się walką o Mezopotamię w jakiś sposób wykształciły sztukę cywilizowanego życia. Porzucając zbieractwo i łowiectwo, stali się oni rolnikami uprawiając ziemię i nawadniając pola. Stali się też ekspertami w metalurgii, ceramice i setkach innych sztuk. Stawiali trwałe domy, świątynie, wieże i piramidy w miejscach, gdzie przed kilkoma dekadami stały chwiejne chatki czy namioty.
Co za nonsens, ten proces trwał setki lat, jeśli nie tysiące. W momencie budowy piramid Egipt istniał od setek lat.
U szczytu cywilizacji greckiej najwyższą ze znanych liczb było 10.000
Jawny fałsz. 10 000 to była miriada. Wyżej były dwie miriady i tak dalej. Grecki historyk Herodot oszacował rozmiar armii perskiej na milion ludzi. 1 000 000 > 10 000, więc znano miary większe i potrafiono je zapisywać.
Co do kwestii Mohendżo Daro i Harapy to ślad po wybuchu bomby atomowej wygląda mniej więcej w ten sposób – miejsce, gdzie nie ma nic, potem wielkie zniszczenia, średnie, niskie i w końcu żadne, a jak tam wygląda kwestia zachowania ruin?
Vitam. Proszę wybaczyć, że w swym poście odniosę się do debat toczonych w tym temacie dawnej, ale mogę się usprawiedliwić archiwistycznym wykształceniem.
[quote="bzykomar"]
Szkielet człowieka, który został odkryty w kopalni węgla w okręgu Macoupin w stanie Illinois w roku 1862. Jego pochodzenie datuje się na okresu Karbonu, co oznaczałoby, że ma około trzystu milionów lat. :shock: [/quote]
Nieszczęśnik ów miałby umrzeć 300 milionów lat temu. Jego szczątki wraz ze szczątkami drzew, paproci i tp. Miałyby się znaleźć pod ziemią i tam pod jej powierzchnią zostać poddane wielkiemu ciśnieniu i temperaturze przekształcając się w węgiel kamienny. Jakim cudem cokolwiek miałoby zachować się z takiego ciała? Druga kwestia tyczy się samego pomysłu, że ludzie istnieli przed setkami milionów lat. Że pozwolę sobie zacytować znajomego geologa:
[quote] Cała, zawarta w kilkuset tysiącach lat historia tylko jednego rodzaju [i]Homo[/i] była - i co do tego nie ma wątpliwości najmniejszych - historią przystosowania, historią oddziaływania natury, nacisku środowiska na człowieka, na jego organizm, zdolności, funkcje adaptacyjne. Kilkadziesiąt tysięcy lat żywy człowiek, którego szczątki odnajdujemy na całym świecie, zmieniał się, przystosowywał, ewoluował. Nieprzyjazne warunki wyzwalały w nim i w społeczeństwach, w jakich żył, całe mnóstwo zmian adaptacyjnych, które pozwalały na przeżycie. I nie tylko wegetację, ale również i życie społeczne, rodzinne, artystyczne...
A tu nagle jakiś pseudonaukowiec, ni z gruchy, ni z pietruchy wali po oczach "odnalezionym w złożach węgla szkieletem człowieka".
Widziałem fragmenty tych kości, widziałem starannie ułożony, niepełny wprawdzie, ale całkiem sensownie "dopasowany" szkielet człowieka "prawie współczesnego", szkielet hominida wyprostowanego, o smukłych kościach i sporej czaszce... No właśnie...
Zazwyczaj w takich niecodziennych sytuacjach (że znalezienie szczątków kostnych człowieka sprzed 280 milionów lat jest sytuacją niecodzienną chyba nie trzeba nikogo przekonywać) nauka przewraca znalezisko na wszystkie strony po to, by właściwie je zinterpretować i - w razie nie przystawania do innych faktów (…) - odrzucić.
Ale co tam. Załóżmy, że odnaleziony człowiek sprzed prawie 300 milionów lat jest faktem, że żył w karbonie, w którym zwierzątka ziemno-wodne dopiero wychodziły na ląd, a o pierwszych dinozaurach - kaptorynomorfach natura zaczęła przebąkiwać bardzo nieśmiało; załóżmy, że żył w permie, kiedy wymierali weterani mórz i oceanów - trylobity, ramienionogi i otwornice, a na lądzie stałocieplne ssakopodobne gady synapsydy i terapsydy nie czuły się jeszcze zbyt pewnie; no więc załóżmy, że w takich warunkach żyli sobie ludzie (że też muszę wypisywać takie nonsensy!), o których nie mamy bladego pojęcia. Załóżmy, że ich organizmy jakimś cudem były przystosowane do panujących w tamtym okresie warunków atmosferycznych: do rzadszej atmosfery zawierającej nieco mniej tlenu i dużo więcej pary wodnej i dwutlenku węgla, do skrajnych temperatur i ubożuchnej diety, załóżmy, że to wszystko było dla ówczesnego człowieka do zniesienia... Załóżmy też, że przeżył on pierwsze i największe "wielkie wymieranie" na granicy permu i triasu (ok. 230 - 200 mln lat temu - na przełomie tataru i scytyku), w którym wymarło do 90% fauny całego globu. Pytam się zatem, jakim cudem niewątpliwy, bo dostrzegany zarówno na przestrzeni tysięcy lat, jak i istniejący także obecnie, wpływ środowiska i presja warunków zewnętrznych nie odcisnęły na tych ludziach swego piętna? Jakim cudem znajdowane w Afryce "okazy" Homo sprzed - dajmy na to - zaledwie 600 tysięcy lat, wykazują zdumiewające wręcz różnice w budowie ciała i sposobie bycia, w porównaniu do późniejszych zaledwie o kilkadziesiąt tysięcy lat osobników, zaś odległy od nich w czasie o miliony lat "górnik z Macoupin", nie przejawia tych różnic zbyt wiele, ba, nie widać ich właściwie wcale!? A przecież biorąc pod uwagę zwykły, w dodatku bardzo ostrożny, rachunek prawdopodobieństwa, w przeciągu 280 milionów lat, śledząc wstecz wszelkie ewentualne procesy dziedziczenia genów i rekombinacji chromosomowych, mutacji genotypów i transformacji fenotypowych, człowiek znaleziony w karbońskim, czy permskim węglu powinien być, do diaska, zwyczajnie inny od dzisiejszego! A nie jest...
Dlaczego? Bo nauka wedyjska tak chce?
Toż przecież durny [i]Acanthostega[/i] miał 8 paluchów u łap... Żadnemu z dzisiejszych zwierzaków taka ilość nie jest potrzebna... Wtedy była, wtedy środowisko wywierało na organizmy żywe naprawdę olbrzymią presję, wtedy organizmy tej presji MUSIAŁY się poddawać i poddawały. Czy ludzie mogli być wyjątkiem. Nie, nie mogli.
Jest jeszcze jeden aspekt związany ze sprawą nieszczęsnego "górnika". Brak innych dowodów.
W okresie, o którym mówimy, a więc na przełomie górnego karbonu i dolnego permu udało nam się zebrać na tyle materiału paleontologicznego, że wyodrębniliśmy ponad 300 gatunków samych tylko ssakopodobnych gadów i tylko z terenu południowej części Pangei, części znanej później pod nazwą Gondwany, kilkadziesiąt gatunków tekodontów i innych zwierząt, które po tamtej ubogiej jeszcze ziemi biegały. Ile zaś mamy znalezisk szczątków ludzkich? Jeśli założymy fantastyczną tezę, że w bagnach Macoupin istotnie można było pływać dla ochłody, to... jeden? Plus rzekomy sarski - to dwa. Wolne żarty... Oczywiście pomijam wszystkie te dziewiętnastowieczne znaleziska, które zostały zwyczajnie błędnie wydatowane. Zarówno Cremo z Thompsonem, jak i wszyscy inni zwolennicy "zakazanej archeologii" w większości powołują się na odkrycia, o których wiemy dziś bez wątpienia, że zostały źle opisane. Zatem nie z okresu permu pochodzi górnik z Macoupin. Zatem jest on takim samym "faktem" jak "niepodważalny dowód" Danikena na istnienie UFO. Daniken podawał w jednym ze swych opracowań, że w jednym z egipskich muzeów znajduje się znaleziony w piaskach pustyni latający spodek. Hotelarz podawał nawet numer ewidencyjny tego eksponatu. No po prostu niezbity dowód! Czyż nie? Niby tak, ale kiedy naukowcy, chcąc przyjrzeć się temu pojazdowi pojechali do magazynu muzealnego i poprosili o eksponat, pod numerem podanym przez pana Ericha była... mumia chłopca.[/quote]
[quote]Metalowa kula z wyraźnymi wyżłobieniami odnaleziona w Południowej Afryce. Jest ich bardzo wiele. To idealnie okrągłe metalowe kule. Część z nich ma po trzy wyżłobienia biegnące wokół ich obwodu. Zbyt idealne by stworzyła je matka Ziemia. 2,8 miliarda lat - na tyle szacuje się ich wiek.[/quote]
Niedoceniasz matki Ziemi… Jeśli To nie falsyfikaty.
[quote] Niemalże w mgnieniu oka plemiona, które przez wielki zadowalały się walką o Mezopotamię w jakiś sposób wykształciły sztukę cywilizowanego życia. Porzucając zbieractwo i łowiectwo, stali się oni rolnikami uprawiając ziemię i nawadniając pola. Stali się też ekspertami w metalurgii, ceramice i setkach innych sztuk. Stawiali trwałe domy, świątynie, wieże i piramidy w miejscach, gdzie przed kilkoma dekadami stały chwiejne chatki czy namioty.[/quote]
Co za nonsens, ten proces trwał setki lat, jeśli nie tysiące. W momencie budowy piramid Egipt istniał od setek lat.
[quote] U szczytu cywilizacji greckiej najwyższą ze znanych liczb było 10.000[/quote]
Jawny fałsz. 10 000 to była miriada. Wyżej były dwie miriady i tak dalej. Grecki historyk Herodot oszacował rozmiar armii perskiej na milion ludzi. 1 000 000 > 10 000, więc znano miary większe i potrafiono je zapisywać.
Co do kwestii Mohendżo Daro i Harapy to ślad po wybuchu bomby atomowej wygląda mniej więcej w ten sposób – miejsce, gdzie nie ma nic, potem wielkie zniszczenia, średnie, niskie i w końcu żadne, a jak tam wygląda kwestia zachowania ruin?