autor: sambaverde » 2015-11-02, 22:19
Największym błędem jest przymus edukacyjny i bezpłatna edukacja. Gdyby dostęp do wiedzy był bardziej elitarny, to może ludzie by go docenili. Mam swego rodzaju doświadczenia w tym zakresie. Wykonywałem kiedyś zawód, do którego dostęp nie był łatwy. Wymagał sporych nakładów finansowych, dużej wiedzy specjalistycznej, świetnej kondycji i zdanych egzaminów państwowych. Oczywiście po przejściu tego odsiewu zdobyć angaż nie było trudno. Było nas - adeptów mało i mogliśmy marudzić o podwyżki do woli. Każdy poświęcił sporo, żeby zdobyć kwalifikacje i nie robił sobie żartów z obowiązków, bo wiedział, że kiedy straci licencję to drugiego razu może nie być przy średniej zdawalności 3%
Potem ktoś "światły" doszedł do wniosku, że trzeba otworzyć drzwi do zawodu większej liczbie chętnych. Nawet PUP sponsorowały szkolenia, za które my starsze roczniki musieliśmy słono płacić z własnej kieszeni. Ja sprzedałem samochód i chodziłem na piechotę, byle opłacić edukację - nowi dostali wszystko na srebrnej tacy i olewali wszystko jak tylko można. Oczywiście jakość szkolenia i standardy na egzaminach padły na pysk i zakopały się w mule, żeby tylko narobić więcej "specjalistów". Jako, że przez długi czas byłem w firmie odpowiedzialny za wprowadzanie nowych pracowników zaraz po dyplomie w arkana zawodu, zacząłem łysieć... od rwania włosów na głowie, po tym co wyczyniali. Niestety w moim starym zawodzie niekompetencja kończyła się kalectwem i/lub śmiercią więc stres był ogromny. A tu przychodzili kompletni laicy! I to tacy, którzy nawet testy sprawnościowe przechodzili na styk, gdzie ja stary zgred (nawet na kacu) miałem nie mniej jak 80~85% wykonanych zadań...
Rzuciłem to wszystko, po tym jak pensje drastycznie poszły w dół z powodu zalewu rynku debeściakami co ani przepisów nie znają, ani kondycją nie grzeszą, ale za to są niezwykle tani. Teraz grzeję stołek w innej branży nudząc się przy tym okropnie, bo brakuje mi czasem przestrzeni i ludzi, ale za coś trzeba żyć, więc to cholerne biuro jakoś wytrzymam. Tu też z ulicy nie przyjmują i po trudnych studiach, praktyce w renomowanej instytucji oraz morderczej rekrutacji miałem dużo szczęścia, że się dostałem. Mam nadzieję, że znowu jakiś bystrzacha nie wymyśli, że edukacja jest dla wszystkich, a to co robię nie potrzebuje takiego zaangażowania... bo naprawdę poczuję, że zmarnowałem życie wciąż walcząc o to by należeć do elity, zamiast po prostu czekać aż mi z nieba skapnie manna.
Największym błędem jest przymus edukacyjny i bezpłatna edukacja. Gdyby dostęp do wiedzy był bardziej elitarny, to może ludzie by go docenili. Mam swego rodzaju doświadczenia w tym zakresie. Wykonywałem kiedyś zawód, do którego dostęp nie był łatwy. Wymagał sporych nakładów finansowych, dużej wiedzy specjalistycznej, świetnej kondycji i zdanych egzaminów państwowych. Oczywiście po przejściu tego odsiewu zdobyć angaż nie było trudno. Było nas - adeptów mało i mogliśmy marudzić o podwyżki do woli. Każdy poświęcił sporo, żeby zdobyć kwalifikacje i nie robił sobie żartów z obowiązków, bo wiedział, że kiedy straci licencję to drugiego razu może nie być przy średniej zdawalności 3% :) Potem ktoś "światły" doszedł do wniosku, że trzeba otworzyć drzwi do zawodu większej liczbie chętnych. Nawet PUP sponsorowały szkolenia, za które my starsze roczniki musieliśmy słono płacić z własnej kieszeni. Ja sprzedałem samochód i chodziłem na piechotę, byle opłacić edukację - nowi dostali wszystko na srebrnej tacy i olewali wszystko jak tylko można. Oczywiście jakość szkolenia i standardy na egzaminach padły na pysk i zakopały się w mule, żeby tylko narobić więcej "specjalistów". Jako, że przez długi czas byłem w firmie odpowiedzialny za wprowadzanie nowych pracowników zaraz po dyplomie w arkana zawodu, zacząłem łysieć... od rwania włosów na głowie, po tym co wyczyniali. Niestety w moim starym zawodzie niekompetencja kończyła się kalectwem i/lub śmiercią więc stres był ogromny. A tu przychodzili kompletni laicy! I to tacy, którzy nawet testy sprawnościowe przechodzili na styk, gdzie ja stary zgred (nawet na kacu) miałem nie mniej jak 80~85% wykonanych zadań...
Rzuciłem to wszystko, po tym jak pensje drastycznie poszły w dół z powodu zalewu rynku debeściakami co ani przepisów nie znają, ani kondycją nie grzeszą, ale za to są niezwykle tani. Teraz grzeję stołek w innej branży nudząc się przy tym okropnie, bo brakuje mi czasem przestrzeni i ludzi, ale za coś trzeba żyć, więc to cholerne biuro jakoś wytrzymam. Tu też z ulicy nie przyjmują i po trudnych studiach, praktyce w renomowanej instytucji oraz morderczej rekrutacji miałem dużo szczęścia, że się dostałem. Mam nadzieję, że znowu jakiś bystrzacha nie wymyśli, że edukacja jest dla wszystkich, a to co robię nie potrzebuje takiego zaangażowania... bo naprawdę poczuję, że zmarnowałem życie wciąż walcząc o to by należeć do elity, zamiast po prostu czekać aż mi z nieba skapnie manna.