autor: xomi » 2013-02-25, 20:56
Zabrzmiało zabawnie, co nie? ;p
Błądzę po internecie i nigdzie nie mogę znaleść niczego treściwego, może tu znajdę pomoc.
Historia zaczęła się jakiś tydzień temu. W pizzerii byłam ja, kucharz i mój chłopak. Ruch był niewielki, zaczęliśmy rozmawiać o niewytłumaczalnych zdarzeniach, których doświadczyliśmy. Nagle z półki spadła kulka ciasta w foliowym woreczku. Nie jest to nic niepokojącego, ciasto zawiera drożdże - w czasie "garowania" rozpycha się i po prostu spada. Niepokoić zaczęliśmy się dopiero, kiedy 10 minut później kulka ciasta śmignęła mi koło ucha i wylądowała na środku kuchni.. Parę godzin później maszynka do kebaba bez naszej ingerencji się włączyła. Dało się słyszeć kliknięcie włącznika i cichy warkot mechanizmu obracającego. Nikogo z nas nie było na tyle blisko, żeby niepostrzeżenie ją włączyć. Postanowiliśmy odłączyć ją od prądu (podejrzewaliśmy zwarcie). Ku naszemu zdziwieniu jakiś czas później, na co świadkami są również rodzice mojego chłopaka, odłączona od prądu maszynka do kebaba znów się włączyła. Wszystkim się włosy zjeżyły. Wyłączyliśmy ją guzikiem i próbowaliśmy włączyć jeszcze raz bez tej wtyczki w kontakcie, no ale nie działała.
Nie wiem, czy ma to związek ze sprawą, czy był to czysty zbieg okoliczności, ale wracając do domu około 1 w nocy, na środku dużego skrzyżowania (jedną z krzyżujących się ulic była ulica - o zgrozo - Cmentarna) spostrzegliśmy sporego psa - wilczura. Rzeczą, która sprawiła, że gacie mieliśmy pełne było to, że mój chłopak w czasie wspomnianej rozmowy o zjawiskach nadprzyrodzonych opowiadał o śnie w którym widział dużego psa o świecących na żółto oczach. Światło z lamp naszego Tico odbijało się w ślepiach wilczura, przez co wyglądały jakby świeciły na żółto. Ponadto pies był dziwnie spokojny. Szedł powoli w naszą stronę gapiąc się cały czas. Minął nas z prawej strony odwracając łeb żeby na nas patrzeć, poszedł w stronę cmentarza. Wiem, jak z taniej opowiastki dla 11-latek.
Kolejne dni mijały dość spokojnie, poza spontanicznymi dźwiękami niewiadomego pochodzenia, na które nikt nie zwracał szczególnej uwagi.
Podwyższoną aktywność naszego (jak go nazwaliśmy) "ziomka" zauważyliśmy wczoraj wieczorem, kiedy krótko przed zamknięciem pizzerii kucharz wyszedł na chwilę, a ja rozmawiałam z chłopakiem w kuchni. Kuchnię od baru dzieli szyba a'la lustro weneckie, a raczej jego tani substytut - wszystko się odbija, ale w miarę widać co jest po drugiej stronie. Wtedy siedziałam przodem do tej szyby co jakiś czas w nią spoglądając. Nagle do kuchni wpadł kucharz posiurany ze śmiechu pytając "czemu to zrobiliście". My na siebie, "ale w sumie co my zrobiliśmy?". Kucharz był bardzo zdziwiony kiedy udowodniliśmy mu, że to nie my wsadziliśmy wózek sklepowy NA bar.... Tysiąc razy próbowaliśmy odtworzyć sytuację: umieścić wózek na barze niepostrzeżenie dla osoby, która patrzy w szybę po drugiej stronie, bezszelestnie, bo nic nie było słychać, oraz, co najważniejsze, tak, żeby się trzymał, bo był strasznie dziwnie zakotwiczony na tym barze. Mieliśmy spore trudności żeby go stamtąd zdjąć. Za każdym razem kiedy próbowaliśmy go zaczepić spadał, zjeżdżał, nie trzymał się. Nie wsadziło go tam żadne z nas, a oprócz nas nie było na piętrze nikogo.
Dziś w pizzerii jest kucharz i mój chłopak. Obydwoje twierdzą, że "ziomek" znów szaleje, np. na ich oczach przesuwa się piramidka z jednorazowymi pojemnikami, przewrócił się 5-litrowy słoik pełen papryki w zalewie, znów po kuchni latało ciasto.
Nie chcę go stamtąd wyrzucać. Jest raczej nieszkodliwy, a sytuacje które generuje są często zabawne. Jest to dla mnie mega ciekawe przeżycie, nareszcie mam okazję obserwować to na własne oczy. Chciałabym się poradzić, czy istnieje możliwość jakiejś rozmowy z nim, żeby dowiedzieć się kim jest, jak ma na imię, czemu nas nachodzi. Bardzo proszę o pomoc, może niedługo zniknąć, odejść, czy nie wiem co, nie chciałabym zmarnować takiej szansy.
Pozdrawiam wszystkich.
Zabrzmiało zabawnie, co nie? ;p
Błądzę po internecie i nigdzie nie mogę znaleść niczego treściwego, może tu znajdę pomoc.
Historia zaczęła się jakiś tydzień temu. W pizzerii byłam ja, kucharz i mój chłopak. Ruch był niewielki, zaczęliśmy rozmawiać o niewytłumaczalnych zdarzeniach, których doświadczyliśmy. Nagle z półki spadła kulka ciasta w foliowym woreczku. Nie jest to nic niepokojącego, ciasto zawiera drożdże - w czasie "garowania" rozpycha się i po prostu spada. Niepokoić zaczęliśmy się dopiero, kiedy 10 minut później kulka ciasta śmignęła mi koło ucha i wylądowała na środku kuchni.. Parę godzin później maszynka do kebaba bez naszej ingerencji się włączyła. Dało się słyszeć kliknięcie włącznika i cichy warkot mechanizmu obracającego. Nikogo z nas nie było na tyle blisko, żeby niepostrzeżenie ją włączyć. Postanowiliśmy odłączyć ją od prądu (podejrzewaliśmy zwarcie). Ku naszemu zdziwieniu jakiś czas później, na co świadkami są również rodzice mojego chłopaka, [b]odłączona od prądu[/b] maszynka do kebaba znów się włączyła. Wszystkim się włosy zjeżyły. Wyłączyliśmy ją guzikiem i próbowaliśmy włączyć jeszcze raz bez tej wtyczki w kontakcie, no ale nie działała.
Nie wiem, czy ma to związek ze sprawą, czy był to czysty zbieg okoliczności, ale wracając do domu około 1 w nocy, na środku dużego skrzyżowania (jedną z krzyżujących się ulic była ulica - o zgrozo - Cmentarna) spostrzegliśmy sporego psa - wilczura. Rzeczą, która sprawiła, że gacie mieliśmy pełne było to, że mój chłopak w czasie wspomnianej rozmowy o zjawiskach nadprzyrodzonych opowiadał o śnie w którym widział dużego psa o świecących na żółto oczach. Światło z lamp naszego Tico odbijało się w ślepiach wilczura, przez co wyglądały jakby świeciły na żółto. Ponadto pies był dziwnie spokojny. Szedł powoli w naszą stronę gapiąc się cały czas. Minął nas z prawej strony odwracając łeb żeby na nas patrzeć, poszedł w stronę cmentarza. Wiem, jak z taniej opowiastki dla 11-latek.
Kolejne dni mijały dość spokojnie, poza spontanicznymi dźwiękami niewiadomego pochodzenia, na które nikt nie zwracał szczególnej uwagi.
Podwyższoną aktywność naszego (jak go nazwaliśmy) "ziomka" zauważyliśmy wczoraj wieczorem, kiedy krótko przed zamknięciem pizzerii kucharz wyszedł na chwilę, a ja rozmawiałam z chłopakiem w kuchni. Kuchnię od baru dzieli szyba a'la lustro weneckie, a raczej jego tani substytut - wszystko się odbija, ale w miarę widać co jest po drugiej stronie. Wtedy siedziałam przodem do tej szyby co jakiś czas w nią spoglądając. Nagle do kuchni wpadł kucharz posiurany ze śmiechu pytając "czemu to zrobiliście". My na siebie, "ale w sumie co my zrobiliśmy?". Kucharz był bardzo zdziwiony kiedy udowodniliśmy mu, że to nie my wsadziliśmy wózek sklepowy NA bar.... Tysiąc razy próbowaliśmy odtworzyć sytuację: umieścić wózek na barze niepostrzeżenie dla osoby, która patrzy w szybę po drugiej stronie, bezszelestnie, bo nic nie było słychać, oraz, co najważniejsze, tak, żeby się trzymał, bo był strasznie dziwnie zakotwiczony na tym barze. Mieliśmy spore trudności żeby go stamtąd zdjąć. Za każdym razem kiedy próbowaliśmy go zaczepić spadał, zjeżdżał, nie trzymał się. Nie wsadziło go tam żadne z nas, a oprócz nas nie było na piętrze nikogo.
Dziś w pizzerii jest kucharz i mój chłopak. Obydwoje twierdzą, że "ziomek" znów szaleje, np. na ich oczach przesuwa się piramidka z jednorazowymi pojemnikami, przewrócił się 5-litrowy słoik pełen papryki w zalewie, znów po kuchni latało ciasto.
Nie chcę go stamtąd wyrzucać. Jest raczej nieszkodliwy, a sytuacje które generuje są często zabawne. Jest to dla mnie mega ciekawe przeżycie, nareszcie mam okazję obserwować to na własne oczy. Chciałabym się poradzić, czy istnieje możliwość jakiejś rozmowy z nim, żeby dowiedzieć się kim jest, jak ma na imię, czemu nas nachodzi. Bardzo proszę o pomoc, może niedługo zniknąć, odejść, czy nie wiem co, nie chciałabym zmarnować takiej szansy.
Pozdrawiam wszystkich.