Łowcy Nadzei czI, czII, cz.III

Odpowiedz

Emotikony
:D :grin: :) :( :o :shock: :? 8) :lol: :x :P :oops: :cry: :evil: :twisted: :roll: :wink: :!: :?: :idea: :arrow: :| :neutral: :mrgreen: :diabel: :diabel2: :fuckyou: :one: :zly: :kosci: :sindbad: :fuckyou2: :mikolaj: :zdziw: :sylwester: :okulary: :galy:
Wyświetl więcej emotikon

BBCode włączony
[Img] włączony
[URL] włączony
Emotikony włączone

Przegląd tematu
   

Rozwiń widok Przegląd tematu: Łowcy Nadzei czI, czII, cz.III

autor: Darnok » 2007-11-04, 21:28

Czemu wszyscy kierująsię ścieżką Tolkiena? wiem, że Elsandor brzmi fajnie, ale poczytaj sobie SIMALIRION to zobaczysz, jak można się wyostrzyć na tego ytypu teksty :) nie komentuję tutaj samej budowy, tylko sens tekstu :)

autor: Serephinea » 2007-11-04, 21:25

z tego co wiem to raczej gdzies indziej..;] ale ok..

autor: Usunięto użytkownika 3585 » 2007-10-24, 11:13

cieszy mnie to :P

Łowcy Nadzei czI, czII, cz.III

autor: Usunięto użytkownika 3585 » 2007-10-23, 13:43

Łowcy Nadziei cz.I
Był wieczór pięknego jesiennego dnia. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Po błękitnym niebie powoli sunęły białe chmury. Spokojny wiatr kołysał czerwieniące się liście. Powietrze było wilgotne i wydawać się mogło, że nasycone jest zapachem przemijającego lata.
Po kamienistej drodze powoli podążała grupka podróżnych,a byli wśród nich dwaj elfowie i dwoje ludzi, bardziej z tyłu wlekł się rosły krasnolud jednakże niskiego wzrostu, bo cóż się po członkach tej rasy spodziewać? Jechali w milczeniu przez niezbyt gęsty las bukowo-dębowy, oświetlani promieniami zachodzącego słońca.
­ -Panowie towarzysze, już ściemnia się, rozbijmy obóz, bo głodny jestem!- Warknął krasnolud w metalowej kolczudze, hełmem tarczkowym na głowie i z wielkim toporem u boku. Odpowiedziało mu kilka głębokich westchnień
­ -Dobrze druhu Oxonie, a właściwie masz coś, co można by spożyć?- Odparł po chwili Keadrigern, rycerz w lekkiej zbroi płytowej, dzierżący wielki miecz oburęczny z rzeźbioną głownią u lewego boku konia.
­ -No jak to mości panie, przecie Galadin, po jakiego królika w las skoczy.
­ -Nie wątpię, że to zrobię, ale powątpiewam, abym dla ciebie zrobił to specjalnie- Odrzekł elfi łowca w lekkiej zielonkawej kolczudze i długim kształtnym łuku przy siodle.- No dobrze, a niech na mordzie twojej zaświeci uśmiech- Odparł elf.- Nitrik to my znikamy!- Zwrócił się do elfiego wojownika w lekkiej zielonej zbroi płytowej oraz z dwoma lutetami tj. magicznymi zakrzywionymi mieczami elfie roboty.- A wy rozbijcie Ten obóz.
I znikli w ciemności nocy zostawiając tylko konie. Konrad, wojownik w kolczudze, z mieczem oraz tarczą zostawionymi przy koniach, z suchych traw i gałązek znalezionych nieopodal krzesiwem rozpalił ogień. Keadrigern przywiązał konie do wielkiego dębu blisko ogniska i rutynowo, ale jak zawsze delikatnie i starannie wyczesał swojego wiernego rumaka Odertona i pozostałe konie. A w tym czasie znużony krasnolud położywszy się w cieple ogniska, czyścił sobie ząbki zgrabnym sztylecikiem, przyśpiewując sobie stare zapomniane wojenne pieśni znane tylko jego rasie. Od czasu do czasu pozwolił sobie na uwagi względem pracy towarzyszy.
Niedługo później trójka przyjaciół wspólnie grzała się przy ciepłym blasku ognia.W oddali słychać było pohukiwania sów i brzęczenie cykad w trawie, z rzadsza odgłosy wilków z oddali.
Atmosfera jak zwykle była ponura, jedynie Oxon strzelił jakimś głupim hasłem wywołując śmiech na niewesołych twarzach kamratów. Konrad dorzucił kilka grubszych bukowych gałązek do ognia, a z ogniska wystrzeliły karminowe iskry. Trzeszczały świeżo palone drewno, a w około roznosił się zapach palonej modrzewiowej gałązki, którą zapalił Keadrigern, były członek zakonu Palladynów.
­ -O ku**a!!!- Rozległ się krzyk uciekającego Oxona, a wszyscy ryknęli śmiechem widząc malutkiego jeża wychodzącego z posłania krasnala.- Ty skurw…!!!- Machnął w niego nogą, a przed nim wyłoniła się z ciemności postać w długim czarnym płaszczu i kapturem przysłaniającym twarz.
Zapadła głęboka cisza, którą przerwało jakże donośne pierdnięcie Oxona.
­ -Pardom.- Powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.- Śniadanie no wiesz…
Zapanowało na nowo milczenie, które tym razem przerwali Galadin i Nitrik wychodzący z pośród drzew. Po przejściu kilku kroków rzucili trzy króliki i rudawą kuropatwę blisko ogniska.
­ -Chciałbyś stracić głowę?- Przemówiła postać, a twarz każdego
z obecnych nie zdradzała żadnych uczuć.- Kim jesteście, aby zakłócać spokój tego lasu?!
­ -Ty ku**a wiesz, do kogo gadasz!- Rzucił krasnal do okrytej czarnym suknem.- My wielcy wojownicy, wracamy z bitwy cudem ocalali.- I podniósł otwarte dłonie w geście dumy.- My…
­ -Wy…- Ściągnęła kaptur, odsłaniając piękną twarz w świetle ognia, błękitne oczy i długie proste kasztanowe włosy, podniosła głos, a zdawało się, że prawie krzyczy- Tchórze, którzy sprowadziliście na te ziemię bestie niosące ogień i zniszczenie. Odejdźcie, dopóki płomienie naszej furii was nie pochłoną…
Krasnoludki wyraz strudzonej ciężką pracą i trudem wędrówki twarzy wskazywał na poirytowanie. Pozostali nadal spokojnie spoglądali na niewiastę, a ich oczy bardziej nasycone były smutkiem niźli nienawiścią. Poza Galadinem, który z wolna stąpał w stronę gościa.
­ -Ty…- Odparł odrzucając w tył kaptur i odsłaniając delikatną twarz, czarne włosy padające do szerokich ramion i brązowe oczy, oczy pełne łez i płonące gniewem. W oddali słychać było dźwięk naciąganych cięciw, co przelało w nim czarę goryczy.- Suko!!!- Powiedział łamiącym się głosem, a dłoń jego spoczęła na rękojeści lutetu u boku. Wypierdalaj!!!
Rozległ się świst wystrzelanych strzał przy mroku nocy i świetle ognia. Elfi łowca zaprawiony w niejednym boju, kilkoma zgrabnymi unikami minął się z około tuzinem strzał. W niecałą połowę sekundy był tuż przed nią. Czuł krew pulsującą na tętnicy przeciwnika, czuł pragnienie spróbowania jej. Gwałtownym ruchem wyciągnął ostrze i skierował…
Nagle, ujrzał obrazy wypływające z głębi własnej duszy. Widział szeregi zbrojnej piechoty, której dowodził. Pamiętał imiona wojowników, obraz ich ciał, a może ich części w morzu krwi, a ból przeszył jego wnętrze…
Oczy napełniały się łzami, a klinga miecza powoli przeszywała powietrze…
Znowu wtargnął w zakamarki własnego umysłu i usłyszał własny głos:
­ -Nadszedł kres naszej wędrówki, tego dnia, nad tą doliną, razem z mężnymi ludźmi i dzielnymi krasnoludami, wypełnią się dni nasze, przesypie klepsydra czasu!!!- Przed sprzymierzonymi nadciągał ocean krwiożerczych sił ciemności. Galadin spojrzał na niewielki trzy szeregowy oddział, elfów gotowych iść na rzeż na jego słowo. Potem skierował wzrok na wiernego przyjaciela i towarzysza Nitrika, który odwzajemnił spojrzenie i przytaknął. Oficer elfich łowców pełnym godności i dumy ruchem wyciągnął swój zakrzywiony miecz ku niebu i krzyknął- Na śmierć!!!- Odpowiedział mu świst wyciąganych ostrzy i syk naciąganych cięciw oraz chór głosów- Na śmierć!!!
Napełniła go na nowo rzeczywistość i przepełniło cierpienie. W ułamku uderzenia serca, koniec jego ostrza zatrzymał się przy gardle, zaskoczonej elfki, która nie zdążyła nawet sięgnąć ku rękojeści miecza u boku.
Miecz wypadł z roztrzęsionej dłoni, a wojownik klęknął opierając czoło o wilgotną ściółkę dębowo-bukowego lasu.
Przestraszona kobieta cofnęła się o krok. Galadin zacisnął pięści i zęby sycząc tylko w bólu. Po chwili ochłoną i przemówi spokojnym głosem.
­ -Jak myślisz, dlaczego bitwę, którą przetrwaliśmy zwą „Ofiarną Rzezią”?
Odpowiedziały mu tylko cykady z gęstych traw, brzęczące w oddali i cichy szelest listków na drzewach zbudzonych chłodnym powiewem jesiennego wiatru.
­ -Zostaw nas…- mówił dalej – Nas któży nie mają dokąd wracać, nas których serca pękły, a przeszłość umarła….
I odeszła w ciszy, a ciemność nocy skryła łzy na jej policzkach.



Łowcy Nadziei cz. II
Światło ogniska okrywało śpiących, Oxona trzymającego warte i Galadina, który nie mógł zasnąć. W oddali płomienie pożerały las, roznosiły się odgłosy walki i gdzieś daleko wyły wilki ucztując w ciałach niezliczonych zabitych. W powietrzu unosiła się zimna, gęsta mgła, przez którą przedzierały się promienie księżyca w pełni.
Obaj zmarznięci druhowie ogrzewali się nad jasnym ogniem. Niewiele przypominało dawne czasy, niewiele podobne było do przeszłości. Wydawać się mogło, że ich świat oszalał, bo ile krwi i łez może przyjąć ta ziemia? Ile bólu i cierpienia chłodny wiatr unieść potrafi? Jak długo walczyć i przetrwać zdołają?
-Towarzyszu -zaczął znienacka krasnolud- musze ci powiedzieć, że słowa, które wypowiedziałeś wieczorem, obrzydzają twoje szlachetne usta.
-Tak naprawdę to nie ja je wypowiedziałem, to coś w środku rozpala mój gniew i żąda rozlania krwi- odpowiedział powoli Galadin- to on kieruje moimi czynami i mową – kontynuował – demon, podobny do tego, którego odesłaliśmy w czeluści piekieł.
-Tamtego wieczora byłeś niezwykle szybki, byłeś bardziej bestią niż tym elfem, któremu niedawno uratowałem życie.
-Spatroluje teren- powiedział po chwili ciszy elf – zaraz wrócę…
- Nie ma sprawy- powiedział śpiącym głosem Oxon
Oczy elfiego łowcy w ciemności, między konarami rosłych drzew, widziały prawie wszystko. Podążał powoli po leśnej ściółce pokrytej mokrymi liśćmi. Nie oddalał się zanadto od szlaku, który biegł po jego prawej stronie. Światło księżyca czasami przedzierało się między koronami dębów, oświetlając drogę bezszelestnie biegnącemu łowcy.
Znów jego umysł nawiedził widmo potężnego cienia, falującymi nad olbrzymim wzniesieniem z ludzkich i elfich czaszek pokrytych świeżą czerwoną krwią. Istota opierała się na wielkim mieczu o kształtach ludzkich kości. I głos zabierający dech w piersiach:
-Oddaj mi pokłon i stań się mym sługą – przemówił – A dostąpisz mocy i potęgi, której nie zaznała jeszcze ta ziemia…
-Nigdy siewco zagłady- odpowiedział w myślach po chwili zawahania – Zamilknij zdrajco wszystkiego, co dobre, zamilknij ty, który odebrałeś mi nadzieje. Tylko Bogu jedynemu, Stwórcy tej ziemi oddawać pokłon będę. W nim siła i męstwo moje...
Ogarnęła go słabość, ból przeszył każdy skrawek jego ciała. Pod wpływem tego upadał na wilgotną ziemie. Jak długo jeszcze, wytrzyma?- pomyślał. Otarł ciepły pot z czoła i ruszył dalej.
Zbliżały się odgłosy jakiejś małej bitwy i poczuł pragnienie przelania ciepłej krwi. Ujrzał pięciu elfów w legionowych zbrojach płytowych atakujących kilkunastu orków.
Korzystając z okazji, że mrok skrywał jego postać, pozbawił dwóch pierwszych wrogów głów. Trzeci zdążył się tylko odwrócić, a zakrzywione ostrze przeszyło grube płyty jego zbroi i serce, którego słabnące uderzenia czuł na rękojeści swego miecza. Galadin spojrzał w jego czarne oczy i zobaczył przepiękne cierpienie... Ciepła krew wsiąkła w jego aksamitne rękawice. Przekręcił miecz, gwałtownie wyciągnął i strącił nieprzyjacielowi głowę. Następny ork machnął się olbrzymim toporem. Elfi wojownik sprawnie przepłyną pod orężem i odciął bestii obie nogi, a zieleń trysła w około. Nie widząc więcej przeciwników poczuł niedosyt, który jednak szybko uciszył.
Elfowie uklękli i uderzyli pięściami w piersi ku sercu, poczym powstali. Jeden z nich ściągnął orli hełm. Światło księżyca ukazało długie hebanowe kobiece włosy. Pomimo krwi na policzkach i szaleństwa w błękitnych oczach twarz jej była nieprzeciętnie piękna. Jest tak podobna do niej- pomyślał- do Eleonor....
Zobaczył gdzieś daleko, twarz swojej wiernej żony promieniującą szczęściem i uśmiech na jej ustach w kierunku niego. Zobaczył jej smukłe kształty i sylwetkę, które kiedyś po części sprawiły, że oddał jej część siebie. Poczuł dobroć płynącą z głębi jej szlachetnego serca. Ujrzał syna swego, małego chłopca płaczącego w ramionach matki swojej. I Galadin, nie zdając sobie z tego sprawy, również się uśmiechnął, od bardzo dawna. Po policzkach jego spłynęły łzy, gdy wyobraził sobie płonący dom rodzinny, dom jego przodków, a nim umierających w cierpieniach bliskich, których kochał nad życie. Przetarł łzy ukryte ciemnością nocy.
Elfka przed nim przemówiła, nadal czyniąc legionowy znak powitani.
-Jestem Etiane- powiedziała łagodnym głosem - my ocalali z drugiej centurii, drugiej manipuły, dziewiątej kohorty legionu elfów z Lasów Światła, oddajemy się pod twe dowodzenie waleczny Pierwszy Centurionie.
Uderzył się w pierś ku sercu w odpowiedzi i z orientował się, że gdzieś, w jakimś ważnym momencie życia, ta osoba wspomogła go. Wspomnienia wypełniły jego umysł...
Walczył przeciw niezliczonym stadom orków, ogrów, trolli, mrocznych elfów w postaci czarnych rycerzy na koniach. Stał wśród wiernych wojowników swoich. Odgłosy bitwy przesycały powietrze, a zapach krwi i potu drażnił nozdrza. Napełniony był gniewem i pragnieniem mordu. Rozcinał, płatał, skracał o głowy. Unikał ostrzy mieczy, toporów i halabard, grotów strzał, włóczni pik i kopii. Krzyczał, dodając otuchy, wzywając do walki, oddalając zmęczenie i strach w sobie i podopiecznych.
Nieopodal wybuchło kilka kul ognia, topiły się zbroje, płonęły ciała obrońców i atakujących, zżerane żywym ogniem. Przerażone bestie zaczęły odstępować napierając na swoich towarzyszy z tyłu i tratując mniejszych i słabszych.
W chwili spokoju budowano wały obronne z tysięcy ciał wrogów, wynoszono rannych i zbierano własnych poległych.
On dowódca siódmej kohorty elfich łowców i konnych łuczników, przytłoczony był brzemieniem odpowiedzialności, która na nim spoczywała. Serce płonęło w jego piersiach, gdy widział jak jego chłopcy umierają.
Wraz z drugim krasnoludzkim Klanem Pancernych Tarczowników Rodgard, mieli za zadanie bronić niewielkich murów, które zbudowali i wyczekiwali następnej fali. Wtem zobaczył licznych jeźdźców, Palladynów w srebrzystych zbrojach, na których w blasku porannego słońca błyszczała zieleń orczej krwi. Na ich plecach powiewały białe poplamione sukna. Jeden z nich na czarnym rumaku, kłusował w jego kierunku. Rycerz ten donośnie przemówił:
-Poszukuje I Centuriona dowodzącego tą kohortą.
-W czym mogę pomóc przyjacielu – odrzekł Galadin.
-Jestem generałem II pułku Palladynów z Doliny Słońca- przybysz uderzy się w pierś i wniósł otwartą dłoń ku błękitnemu niebu- Razem z III pułkiem Palladynów, VIII, IX kohortąi Elfich Łowców oraz Klanami Siewców Mordu i Rodgard, mamy spróbować przebić się, zabić i wygnać z tego świata demona Neotriona, który dowodzi całym mrocznym zastępem.
-Rozumiem- potwierdził elf - kiedy zaczynamy frontalny atak?
-Gdy tylko cel znajdzie się w polu widzenia.
-A więc, życzmy sobie szczęścia.
-O tak, będzie nam go dziś wiele potrzeba.
Pożegnali się tymi samymi gestami i jeźdźcy odjechali bardziej na wschód. Przybyły krasnoludy uzbrojone w obusieczne topory i kohorty elfów z tarczami ustawiając się po bokach na wałach.
-Przepraszam mości oficera – spytał go jeden z krasnoludów Klanu Rodgard - ale będziemy się przebijać?
-Zgadza się, przyjacielu.
-To kurna po cośmy ten mur budowali – podniósł głos i roztrzaskał butem głowę trolla, na którym stał – toć przecie wyobraźnie trzeba mieć....- i zamilkł, widząc obojętną twarz elfa.
Słońce było już prawie w zenicie i swymi promieniami, przez bezchmurne niebo grzało niemiłosiernie. Gdyby nie dość silny, zimny, jesienny wiatr mogłoby być nie do zniesienia.
Rozległy się rytmiczne głosy bębnów i zza wzgórz zaczęły pojawiać się pierwsze szeregi wrogich oddziałów. Wśród odgłosów zakładanych hełmów, dopinanych zbrój i westchnień zmęczonych wojowników rozniósł się głos Galadina:
-Formuj szyk! Łucznicy w pogotowiu! Stworzyć ścianę z tarcz! – wyciągnął swój zakrzywiony miecz skąpany we krwi nieprzyjaciół i wzniósł go ku niebu, a lutet błysnął w promieniach jesiennego słońca. Powietrze przelał dźwięk wyciąganych ostrzy.
W momencie słońce zakrył ogrom wrogich bełtów i strzał, które wypłynęły z oceanu szkarłatnych bestii. Bezmiar pocisków spadł na szeregi obrońców przykrytych tarczami na martwych murach. W odpowiedzi powietrze syczało od mnogości elfich strzał, z których nieliczne tylko chybiały. I najeźdźcy natarli, szturmując sprzymierzonych broniących się na wzniesieniach. Po chwili walki, Galadin ujrzał postać ludzkich rozmiarów osłanianą przez oddział mrocznych elfów na koniach. Demon okryty był czarną poszarpaną szatą powiewającą na silnym wietrze, a twarz jego skrywał kaptur. Widać było tylko obrzydliwe ręce, wystawiające z rękawów, o długich palcach i szpiczastych paznokciach, którymi czynił zaklęcia, z których wzlatywały kule ognia spalające w popiół, błyskawice porażające wszystko na swej drodze i magiczne pociski bombardujące skrytych na wałach.
Galadin przeciął w pół głowę nabiegającego z siekiera trolla, a jego mózg rozbryzgał się w około. Wyciągnął ostrze ociekłe krwią ku górze i wzniósł przewodni okrzyk:
-Formuj szyk trójkątny!!!- zawołał - Naprzód Przyjaciele!!! Na śmierć!!!
Nim zdążył skończyć, z jego prawej strony Palladyni uderzyli szarżą, zostawiając za sobą długą ścieżkę z setek martwych. Piesi pobiegli ich śladem, lecz demon był jeszcze daleko. Oddziały dobra zostały oskrzydlone, zalane przez bezmiar nieprzyjaciół. Pomimo dzikiego zapału, dzielności i heroizmu, ich liczebność topiła się. Sytuacja robiła się coraz bardziej beznadziejna. Nagle ziemia zaczęła drżeć i wokoło wyłoniło się z niej mrowie kulistych skał, które zaczęły miażdżyć drogę ku synowi ciemności. Elfi dowódca rozejrzał się za siebie i dostrzegł białą postać, trzymającą kościaną laskę uniesioną w górę stojącą na masywie z orczych zwłok. Grupa sprzymierzonych rycerzy światła natarła na przerzedzone hordy i dostała się aż pod gwardie samego Neotriona i ziemia zatrzęsła się na nowo i z jej wnętrza wystrzeliły wielkie, ostre iglice, które wleciały w gwardie dziesiątkując ją.
Nieoczekiwanie antychryst podniósł ręce, z których rozbłysły błyskawice i mknęły ku sojusznikom. Galadin wypchnął dwóch swoich podopiecznych z zasięgu jednej, lecz musnęła ona jego naramiennika. Ból napełnił jego ciało i poczuł pragnienie uklęknięcia, któremu nie mógł się oprzeć. Zapomniał kim jest, zapomniał gdzie jest. Nie słyszał nic. Czuł tylko własną gorącą krew obficie wypływającą z jego nozdrzy i jej słodki smak w ustach. Widział tylko ośmiu łowców, masakrujących jakieś potwory tuż obok niego. Piękną elfkę bez hełmu, niczym śmierć płatającą na kawałki przeciwników, była podobna do kogoś kogo znał i nawet chyba bardzo kochał. Próbował się skupić i przypomnieć sobie, lecz bezskutecznie. Jego krew przesiąkła kolczugę i zaczęła spływać po dłoni i po ostrzu miecza, którego w niej trzymał. Podbiegł do niego ogr i machnął w jego kierunku wielki maczugą nabijaną kolcami, która upadła na ziemie uprzedzając ciało przebite trzema strzałami. Obraz przed oczyma elfiego oficera zaczął się powoli zaciemniać i ujrzał on mroczny korytarz na końcu którego błyszczała jasna gwiazda. Zapragnął ją dotknąć i pobiegł przed siebie. Gwałtownie zatrzymał się, zaniepokojony czymś. Rozejrzał się za siebie i zobaczył ciemną otchłań nicości,. Powoli szedł dalej naprzód, a zanim podążała pustka. Zrobiło się coraz jaśniej, gdy nagle ze światła wyłoniła się postać jego żony, która powiedziała czułym głosem:
-Jeszcze nie czas mój ukochany, zawracaj - i delikatnie odepchnęła go do tyłu, w pustkę - zawsze będę na ciebie czekać, pamiętaj...
Napełniły go na nowo dźwięki bitwy. Otworzył oczy, wstał i ruszył naprzód. Wszystko wokół zwolnił, a on biegł i strącał głowy nieprzyjaciół na swojej drodze, aż stanął przed demonem, którego ostry krzyk rzucił go na ziemie. Wstał i ujrzał ostrze o kształtach kości tuż nad głową. Rzucił się w tył, lecz ostrze przeszyło jego magiczną kolczugę i rozcięło prawe ramie, a dokoła roztrysła jego krew. Miecz elfa upadł na ziemie, ręka zwisła bezwładnie. Ktoś chwycił go i wyciągnął, ratując przed następnym cięciem mrocznego miecza. Ostatnie, co zobaczył to Palladyn w srebrzystej zbroi na kasztanowym koniu przebijającego serce syna ciemności włóczniom i stracił przytomność....
Wrócił do rzeczywistości i usłyszał erogeniczny głos elfie łowczyni:
-Czy coś się stało panie?
-Nie- odpowiedział pewnie - Jakie wieści przynosicie przyjaciele?
-Elesador, nasza wspaniała stolica spłonęła, jej los podzielił Ritros w dolinie Palladynów...
-A, co z Karselonem, tam mieli walczyć moi chłopcy?
-Niestety nie mamy takich wieści panie...
-Czyli nadzieja umarła przyjaciele?- spytał zasmucony dowódca
-Nie panie, ona umiera ostatnia...

Łowcy Nadziei cz. III

Eldenbord, polana niedaleko szlaku, do Elesador dwanaście mil
Była noc czwartego dnia miesiąca barwnych liści. Był to dla prostego człowieka koniec świata, apokalipsa a świat ogarnęło cierpienie i śmierć. Był to czas mroczny i zły…
Na polanie znajdowało się sześciu elfich wojowników oświetlonych jasnym blaskiem księżyca w pełni, w zielonkawych zbrojach legionowych pokrytych brudem, potem i krwią. W około rozrzucone były rozliczne ciała zmasakrowanych orków, których dusze łowcy wygnali w cień zaświatów. Z oddali roznosiły się rytmiczne odgłosy orczych bębnów zbliżającej się hordy. Elfi dowódca spojrzał na wierną wojowniczkę, w głębie jej zielonych oczy i cicho szepnął:
- Niechaj dobry Stwórca przyjmie sługi swoje, którzy zginęli z jego imieniem na ustach rzucając się w ogień walki przeciw szatanowi. Niechaj Najwyższy zapłacze nad tymi którzy nadal walczą, giną i umierają chociaż nadzieja wygasła. Niechaj skróci cierpienia nasze, doda sił albo pozwoli polec na polu chwały i przyjmie do domu swego.
-Zanieś chłodny jesienny wietrze modlitwę naszą, nie wahaj się, nie lękaj, nie roń łez. – Dodała elfka spokojnym głosem.
Uderzenia bębnów słychać było coraz bliżej, a ziemia drżała od bezmiaru nieprzyjaciół.
-Podążajcie wzdłuż szlaku aż znajdziecie mały obóz, powiedźcie tym których tam znajdziecie co idzie w ich stronę i że ja was przysłałem- powiedział Galadin do dwójki łowców, którzy po chwili znikli w gęstwinie. – A my ukryjemy się w tych zaroślach obok drogi.
Zamaskowani ujrzeli chwile później długie nierówne szeregi orczej piechoty. Powiewały poszarpane sztandary ozdobione świeżo ściętymi głowami, których oczy nadal przepełnione były przerażeniem. Wrogowie radowali się zwycięstwem i dumnie stąpali naprzód, lecz twarze ich nie potrafiły ukryć znużenia. Oddziały ciemności zmierzały w stronę Elesador, niegdyś przepięknej elfie stolicy pełnej parków, ogrodów i majestatycznych budowli, po których pozostało tylko popioły i ruiny.
Nagle na szlaku pojawiły się tysiące niewolników różnorodnych ras. Byli zagłodzeni, brudni, poranieni. Wśród nich zhańbione kobiety, które w milczeniu pochylone spoglądały w kamienną drogę... Były też nagie, wychudłe dzieci, najmłodszy chłopczyk, który mógł mieć dwa latka ledwo trzymał się na nogach i tylko kołysał się na boki jakby miał zaraz upaść. Znienacka dziecko osunęło się na ziemie i jego delikatne ciałko zaczepione o łańcuchy tarło o kamienne podłoże, ciągnięte przez pozostałych jeńców. W pobliżu ork zaśmiał się głośno i rozbawiony podszedł do malca, uderzeniem miecz odciął rączki, które zwisły bezwładnie na łańcuchach. Kopniakiem zepchnął zakrwawione ciało na pobocze i przebił włócznią.
Galadin oparł się o pień drzewa, ściągnął hełm ze spoconego czoła. Ciężko i głęboko oddychał, a z jego nosa spływała stróżka krwi. Elfka bacznie przyglądała się swemu podwładnemu, zaniepokojona zachowaniem wojownika. Czasami spoglądała czy nikt ich nie wypatrzył.
Elfi oficer oddychał coraz szybciej i wtem zaczął powtarzać szeptem.
-Nie, nie, nie…
Zaczął drżeć, a jego skóra robiła się coraz bladsza i oczy czasami połyskiwały jasnym blaskiem. Ciemne chmury niespodziewanie zakryły księżyc, a rozliczne błyskawice rozświetliły niebo. Elfi dowódca mówił coraz głośniej, a zbroja którą może nosić tylko osoba czystego serca zaczęła się na nim topić. Jego głos robił się coraz bardziej piskliwy i gruby zarazem.
-Panie, co się z wami dzieje? – Spytała zaniepokojona łowczyni, kładąc rękę na ramieniu mężczyzny.
-On nadchodzi - odpowiedział demonicznym głosem i potężnym uderzeniem ręki odrzucił ją do tyłu. Jej ciało zatrzymało się na grubym dębie, po drodze łamiąc cienkiego buka i odbijając się rykoszetem od dwóch innych.
Jeden z elfów dał znak koledze, zabrał nieprzytomną i oddalił się w mrok nocy. Drugi nadal z przerażeniem spoglądał na swego oficera.
Z hukiem pękł skórzany pas Galadina, a resztki zbroi rozdarło na kawałki. Ukazało się ciało pełne szatańskich znaków i symboli na skórze, która nabierała coraz ciemniejszych odcieni. I krzyknął:
-Drżyj resztko dobra na tej ziemi – jego głos był tak donośny, że zwierzęta uciekały, a inne stworzenia padały na ziemie i zakrywali uszy – Nadchodzi godzina zemsty za śmierć mego mrocznego syna – pochylił się, a jego plecy rozdarły się. Z ran wyrosły olbrzymie czarne skrzydła podobne do nietoperza. Podniósł głowę dumnie spoglądając naprzód, ukazując oczy żarzące się ognistymi barwami. Ciało bestii okryte było grubą, twardą i szorstką skórą koloru popiołu i węgla.
Od strony lasu wyłoniło się czterech jeźdźców. Dwóch paladynów dzierżący wielkie miecze i elf naciągający cięciwie swego łuku, osłaniali maga w białych szatach powiewających w podmuchu jesiennego wiatru siedzącego na wielkim czarnym rumaku. Konie w momencie zaczęły się płoszyć i warczeć niespokojnie. Goście pełnym strachu wzrokiem spoglądali na piekielną istotę.
- Nieee…. – Ryknęła na bestia podnosząc z ziemi dwa miecze, które w jej rękach wyglądały jak niewielkie zakrzywione sztylety. Z potężną siłą demon wbił je sobie w serce. Padł na kolana o ziemia zadrżała. Z traku przybyły liczne zastępy orczych synów, również ze strachem spoglądając na całe zajście. Miecze w ciele antychrysta zaczęły płonąć niebieskim ogniem i roztopiony, rozżarzony do czerwoności metal spływał w dwóch jasnych strumieniach, a rany błyskawicznie się zasklepiły.- Nieee… - krzyczał na nowo i rozłożył ręce zahaczając o wielkie drzewo, które z trzaskiem uderzyło o ziemię. – Zabrałeś mi wszystko, ale mej duszy ci nie oddam – a na to odpowiedział mu glos z tych samych ust jeszcze silniejszy- Będziesz zabijał swoich przyjaciół i bliskich, będziesz kąpał się w ich krwi, będziesz mordował i niszczył to co ukochałeś, a resztę życia będzie piekłem na tej ziemi…- Rozprostował skrzydła, zgiął kolana i wyskoczył w górę wzlatując na lasem. Elfi łowca bezszelestnie dotarł do czarownika w bieli, nim zdołali otrząsnąć się z tego co ujrzeli i poprowadził ku obozowi.

Obóz
Ognisko zostało zgaszone i wznosiła się z niego cienka strużka dymu. Wszyscy obecni próbowali pomóc rannej elfce położonej obok, jednak w żaden sposób nie potrafili zatrzymać rozległych krwotoków wewnętrznych… kobieta umierała, a nikt nie był w stanie tego zmienić.
Kedrigern wstał, uderzył pięścią w drzewo i szeptem przeklął. Był bezsilny, a to go bolało. Następny powstał krasnolud Oxon, a z jego ust wyszła zgrabna wiązanka pełna nienawiści do wszystkiego co złe, za odebranie ich wszystkich, za Galadina i konającą łowczynie. Konrad i Nitrik nadal walczyli o życie kobiety, pomimo że ich dłonie drżały.
-Panie, dlaczego? Dlaczego nam nie pomagasz? My walczymy i umieramy za Twe najświętsze imię… - cicho szepnął paladyn, lecz nie otrzymał odpowiedzi.
Z czarnego nieba zaczęły spadać małe krople deszczu, a silny wiatr strącał liście z drzew. Niedaleko potężny piorun ze świetlistym blaskiem roztrzaskał dęba w pół i a powietrze wokół zadrżało.
Na polanę wkroczyli jeźdźcy prowadzeni przez pieszego elfa. Mag w białych szatach zeskoczył gwałtownie ze swego rumaka.
- Nareszcie was znalazłem, niech chwała będzie wielkiemu Stwórcy… - wypowiedział czarnoksiężnik na jednym tchu – nie mamy żadnej nadziei na zwycięstwo, a tym bardziej na ucieczkę…
- Wiec co proponujesz przyjacielu? – Spytał Kedrigern
- Udało mi się dzięki zaawansowanej iluzji wyprowadzić z rzezi Karselonu ludzi twoich i Galadina… - tu przerwał na chwile spojrzał w górę, spojrzał na ciemne chmury przysłaniające gwiazdy i księżyc, a krople deszczu spływały po jego młodej twarzy i wsiąkły w biały płaszcz – wojowników elitarnych, najlepszych z najlepszych. Wycofałem ich na Wzgórze Pomnik Walecznych, gdzie krasnoludy mają swoją ostatni bastion obrony. Tam chcemy stoczyć ostatnią bitwę i odejść w krainy wieczności. – Rozglądnął się na zebranych, jego wzrok zatrzymał się na rannej kobiecie. Podszedł i uklęknął przy niej, przyłożył twarz do piersi kobity. Po chwili zamknął jej powieki i pokręcił przecząco głową. – Nawet moja magia jej już nie pomoże…
- Ja i Konrad będziemy towarzyszyć ci aż do bram piekł. – Powiedział paladyn spoglądając w ziemie. Poczym obaj uklękli i przyłożyli pięści do serca.
- Jako następca Galadina… - Nitrik uderzył się w serce i wzniósł wyprostowaną rękę w górę , a zanim zrobiły to pozostali elfowie – Na śmierć Panie.
I odeszli… zostawiając po sobie ciało walecznej wojowniczki skryte warstwą ziemi i kilka rozżarzonych węglików wypalającym się ognisku…

Atlantyda ok. czterysta mil od Kontynentu Eldenbord, imperium ludzi, dwór króla Karola IV z dynastii Goderval, sala tronowa, dwa tygodnie wcześniej…
Sala była potężna i wspaniała. Marmurowa podłoga i ściany ozdobione płaskorzeźbami dawnych władców. Posada wsparty przepięknymi kolumnami w stylu korynckim. A wszystko to wzbogacone licznymi detalami ze złota, srebra i kamieni szlachetnych.
Na środku pomieszczenia znajdował się wieki tron w stylu sztuki arabskiej, a na nim siedział władca. Jego szaty uszyte były ze skór lwów, niedźwiedzi, panter i bogato zdobione brylantami. Był stary, a jego długie siwe włosy spływały po jego szerokich barkach. Dłonie jego spoczywały na głowach rzeźbionych smoków, o szmaragdowych oczach. Po obu jego stronach stali doradcy w jedwabnych białych szatach. Bezpieczeństwa pilnowała gwardia królewska, która składała się potężnych, mężnych i wiernych dynastii mężczyzn gotowych oddać swe życie na skinienie swojego pana. Władca sprawował w tym czasie zwykłą służbę dla kraju. Sądził, dyskutował o podatkach, armii, rozbudowie floty i nowej stolicy.
Porządek codzienności zaburzył dworski wieszcz, który w biegł do pomieszczenia i brutalnie przepychał się do króla. Z twarzy pełnej przerażenia spływał pot, a oczy czerwieniły się od zmęczenia i nieprzespanych nocy.
- Panie – pośpiesznie ukląkł i powstał – mam wieści, które usłyszeć powinny tylko twoje wielebne uszy… - imperator gestem dłoni kazał wszystkim wyjść.
- Co może być tak ważnego abyś wprowadzał chaos do mego dworu…?- Spytał spokojnym głosem.
- Bezpieczeństwo imperium panie… - przełknął ślinę i mówił dalej – Betriodon po raz drugi narodził się i spustoszył Eldenbord… - twarz władcy zbladła, dłonie zadrżały.
Pamiętał go, a jego wspomnienia były bardzo wyraźne. Jego lud zamieszkiwał Eldenbord. Wnętrze płonęło od pragnienia zemsty za śmierć rodziców, której był świadkiem. Powstał i wplótł dłoń w rękojeść swego miecza. Ze świstem wyciągnął z pochwy swoje magiczne ostrze i zwarzył w ręce.
- Ridion – krzyknął władca głosem, którego od dawna nie słyszał ten pałac.
- Panie co zamierzasz, a obrona naszego imperium? – Zapytał speszony wieszcz, lecz władca nic nie powiedział.
Do pomieszczenia w kroczył rycerz. Jego pełną zbroje płytową zakrywał długi biały płaszcz...
c.d.n.

Trzcinica28.08.2007
Galadin

Na górę