autor: Fenikt » 2007-02-12, 19:59
Takie sobie napisałem ni to opowiadanie ni to sranie w banie
Wiesz, wszystko sprowadza się do momentu, kiedy jedyne czego pragniesz, to włożyć głowę do kibla i spuścić wodę. żeby wreszcie poczuć, że jesteś jak inni - tylko kolejnym porannym gównem. Wyobraź sobie to zimne uderzenie wody, zmuszające twoje na wpół przetrawione ciało do podróży przez kanalizację. Swoją drogą to niesamowite. że to samo co pozwaa nam przeżyć jest również używane do spłukania owoców porannej kawy i papierosa. To trochę jak nirwana - spuszczasz wodę i wszystko odchodzi w niebyt.
A wszystko zaczyna się kiedy budzisz się rano i zdajesz sobię sprawę, że to jest ten dzień, w którym stojąc na przystanku masz w dupie rozkład jazdy. Tylko, że po pół godziny wyciągasz ten rozkład z dupy i masz ochotę z całej siły uderzyć uderzyć głową w wiatę. bo w twoim mieście nie jeżdżą już żadne autobusy. Dzień, w którym przebywając z więcej niż jedną osobą - czyli ze swoim starym, dobrym lustrzanym odbiciem, ze wszystkich sił starasz się przeobrazić spoczywającą w kieszeni paczkę papierosów w pistolet maszynowy, żeby rozpieprzyć wszystkich w zasięgu wzroku. A kiedy zdajesz sobie sprawę, że gorączkowo ściskana pacczka papierosów jest dalej tylko paczką papierosów, zaczynasz biec. Przystajesz dopiero żeby się pomodlić. Obym tylko nie spotkał kogoś znajomego - Panie Boże, kłerfa, tylko o to proszę. A kiedy już przypomnisz sobie, że przecież nie masz nikogo, wsiadasz w jakiś zatłoczony pociąg i stoisz na środku wagonu pełnego nieistniejących twarzy gentelmanów pod krawatem, dam w wieczorowych sukniach. I nie trzymając się żadnej poręczy, masz nadzieję, że maszynista jest pijany i pociąg się wkolei, albo przynajmniej gwałtownie zahamuje, a ty polecisz bezwładnie jak manekin w te twarze myśląc - może to właśnie jest niebo. Może nawet uda ci się pozbawić jakąs dystyngowaną sukę kilku zębów. Kiedy jednak ku twemu rozczarowaniu pociąg zatrzymuje się na swojej ostatniej stacji bez żadnych incydentów po drodze wysiadasz wyklinając tego pieprzonego maszynistę, abstynenta. Na peronie spotykając wzrok żebraka, zawodzącego błagalnie o tym jaki on to jest bardzo "głodny", masz ochotę wyrzygać mu na rozedrgane ręce niedokończone śniadanie i cały ten poranny syf. A wszystko kończy się tak jak kiedyś się zaczęło, w orgazmicznym afekcie dogorywającej miłości, spuszczasz w dworcowym kiblu w chusteczkę i z zadowoleniem stwierdzasz, że wreszcie napisałeś coś dobrego.
Takie sobie napisałem ni to opowiadanie ni to sranie w banie :)
Wiesz, wszystko sprowadza się do momentu, kiedy jedyne czego pragniesz, to włożyć głowę do kibla i spuścić wodę. żeby wreszcie poczuć, że jesteś jak inni - tylko kolejnym porannym gównem. Wyobraź sobie to zimne uderzenie wody, zmuszające twoje na wpół przetrawione ciało do podróży przez kanalizację. Swoją drogą to niesamowite. że to samo co pozwaa nam przeżyć jest również używane do spłukania owoców porannej kawy i papierosa. To trochę jak nirwana - spuszczasz wodę i wszystko odchodzi w niebyt.
A wszystko zaczyna się kiedy budzisz się rano i zdajesz sobię sprawę, że to jest ten dzień, w którym stojąc na przystanku masz w dupie rozkład jazdy. Tylko, że po pół godziny wyciągasz ten rozkład z dupy i masz ochotę z całej siły uderzyć uderzyć głową w wiatę. bo w twoim mieście nie jeżdżą już żadne autobusy. Dzień, w którym przebywając z więcej niż jedną osobą - czyli ze swoim starym, dobrym lustrzanym odbiciem, ze wszystkich sił starasz się przeobrazić spoczywającą w kieszeni paczkę papierosów w pistolet maszynowy, żeby rozpieprzyć wszystkich w zasięgu wzroku. A kiedy zdajesz sobie sprawę, że gorączkowo ściskana pacczka papierosów jest dalej tylko paczką papierosów, zaczynasz biec. Przystajesz dopiero żeby się pomodlić. Obym tylko nie spotkał kogoś znajomego - Panie Boże, kłerfa, tylko o to proszę. A kiedy już przypomnisz sobie, że przecież nie masz nikogo, wsiadasz w jakiś zatłoczony pociąg i stoisz na środku wagonu pełnego nieistniejących twarzy gentelmanów pod krawatem, dam w wieczorowych sukniach. I nie trzymając się żadnej poręczy, masz nadzieję, że maszynista jest pijany i pociąg się wkolei, albo przynajmniej gwałtownie zahamuje, a ty polecisz bezwładnie jak manekin w te twarze myśląc - może to właśnie jest niebo. Może nawet uda ci się pozbawić jakąs dystyngowaną sukę kilku zębów. Kiedy jednak ku twemu rozczarowaniu pociąg zatrzymuje się na swojej ostatniej stacji bez żadnych incydentów po drodze wysiadasz wyklinając tego pieprzonego maszynistę, abstynenta. Na peronie spotykając wzrok żebraka, zawodzącego błagalnie o tym jaki on to jest bardzo "głodny", masz ochotę wyrzygać mu na rozedrgane ręce niedokończone śniadanie i cały ten poranny syf. A wszystko kończy się tak jak kiedyś się zaczęło, w orgazmicznym afekcie dogorywającej miłości, spuszczasz w dworcowym kiblu w chusteczkę i z zadowoleniem stwierdzasz, że wreszcie napisałeś coś dobrego.