Za 10 lat zginie w Polsce ostatni wróbel
: 2007-05-14, 17:27
Czy już niedługo nadejdzie taka wiosna, że skowronek nam nie zaśpiewa, wróbel nie zaćwierka, zająca oglądać będziemy tylko w telewizji, a majątek zapłacimy za wigilijnego sandacza? Zwierzęta, które były z nami od zawsze, mogą niebawem niemal zupełnie w Polsce wyginąć - ostrzegają naukowcy. I nie za 150 lat, ale już za 10.
Naukowy magazyn "Science" straszył niedawno cały świat, że ocieplanie klimatu Ziemi zakończy się zagładą życia w morzach i oceanach. Za kilkadziesiąt lat owoce morza, o ile będą, staną się dostępne jedynie dla najzamożniejszych. Problem w tym, że Polskę podobna sytuacja może czekać już za lat 10.
Tylko tyle towarzyszyć nam jeszcze będzie dorsz, sandacz, szczupak czy sieja. Potem z Polski znikną. "Zanikać zaczęły miejsca tarła wielu gospodarczo istotnych zwierząt. Ryby takie jak szczupak i sandacz - niegdyś popularne w naszych wodach - straciły w ten sposób możliwość złożenia ikry" - alarmuje Tomasz Wandzel z Akwarium Gdyńskiego. Podobnie ciężki los czeka dorsze. Ryba uważana dotąd za powszechnie występującą, znika z Bałtyku. "Połowy dorszy w tym rejonie powinny zostać wstrzymane" - zaleca Międzynarodowa Rada Badań Morza. Ale ciężko powstrzymać się od połowów, jeżeli czyjaś rodzina utrzymuje się tylko z morza.
Jeżeli jednak ktoś bezmyślnie zabija zwierzęta dla rozrywki, a do tego nazywa to sportem, to ciężko o tolerancję. Niemieccy myśliwi wymordowali wszystkie swoje zające. W 1974 roku urządzili im prawdziwą rzeź, zabijając ponad milion kicających futrzaków. Po tamtym roku populacja zająca nie mogła się odrodzić.
"Jest taki próg w liczbie zwierząt danego gatunku, że jeżeli zabijemy o kilka za wiele, wymrą wszystkie" - wyjaśnia dla dziennika.pl prof. Józef Nicpoń, kierownik Katedry Chorób Wewnętrznych i Pasożytniczych Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Razem z zespołem 30 naukowców prowadzi on badania nad polskimi zającami. "Polskie szaraki za chwilę znikną i nikt z władz nie chce temu zapobiec" - mówi wstrząśnięty.
Jeżeli jakieś małe futrzaki ujdą myśliwym, to padną ofiarą band zdziczałych psów albo tysięcy lisów. "Szczepienia lisów przeciw wściekliźnie to wyrok śmierci dla takich małych zwierząt" - wyjaśnia prof. Nicpoń. Bo uodpornione na chorobę lisy mnożą się bez przeszkód.
"Podobna wpadka była z krukami. Zakazano polowań i ptaszyska się rozmnożyły. Słyszałem o przypadkach, że stado kruków zabiło młodego cielaka. Za takie błędy płacą najsłabsze zwierzęta. Ciężko już spotkać wydrę, norkę czy piżmaka. Susły właściwie już wszystkie wyginęły" - z niepokojem opowiada prof. Józef Nicpoń.
Jeżeli czegoś nie zjedzą lisy, nie zadziobią kruki, nie zastrzelą myśliwi albo kłusownicy we wnyki nie złapią, to padnie z powodu lenistwa polskich rolników albo urzędniczej głupoty. Przykładem - ślamazarnie ciągnące się prace nad tzw. programami rolno-środowiskowymi. Gdyby działały, chłopi dostawaliby za ochronę zwierząt unijne dotacje.
"Żeby uratować wróble czy szczygły, wystarczyłoby na każdym polu obsianym zbożem zostawić jedną, szeroką na dwa metry, bruzdę. To wszystko. Ptaki miałyby gdzie składać jaja, a rolnicy dostawaliby do ręki pieniądze z unijnych funduszy" - Dagmara Jawińska z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków opowiada dziennikowi.pl o walce, którą prowadzi z urzędnikami Ministerstwa Środowiska. A tych nie interesuje, że za mniej niż 10 lat z Polski zniknie 20 gatunków pospolitych ptaków.
"Nasz raport dostali kilka miesięcy temu i nic, żadnej reakcji, żadnej pomocy. Przecież tu chodzi o zachowanie przy życiu wróbla, skowronka i szczygła!" - złości się Jawińska. W ciągu ostatnich 5 lat zniknęło prawie 40 procent ptaków, o których wszyscy sądzą, że skoro zawsze były, to zawsze będą. "Nic bardziej błędnego" - ostrzega miłośniczka ptaków.
Akrtykuł pochodzi ze strony: dziennik.pl
Niewiem jak wy, al ecoraz bardziej się obawiam o to wszystko, coraz wiecej mówi się o zwierzętach które nie długo wyginą...a władze nic z tym nie robią, bo wlasnie jedzą homara za 500zł ;> ...ehhh
Naukowy magazyn "Science" straszył niedawno cały świat, że ocieplanie klimatu Ziemi zakończy się zagładą życia w morzach i oceanach. Za kilkadziesiąt lat owoce morza, o ile będą, staną się dostępne jedynie dla najzamożniejszych. Problem w tym, że Polskę podobna sytuacja może czekać już za lat 10.
Tylko tyle towarzyszyć nam jeszcze będzie dorsz, sandacz, szczupak czy sieja. Potem z Polski znikną. "Zanikać zaczęły miejsca tarła wielu gospodarczo istotnych zwierząt. Ryby takie jak szczupak i sandacz - niegdyś popularne w naszych wodach - straciły w ten sposób możliwość złożenia ikry" - alarmuje Tomasz Wandzel z Akwarium Gdyńskiego. Podobnie ciężki los czeka dorsze. Ryba uważana dotąd za powszechnie występującą, znika z Bałtyku. "Połowy dorszy w tym rejonie powinny zostać wstrzymane" - zaleca Międzynarodowa Rada Badań Morza. Ale ciężko powstrzymać się od połowów, jeżeli czyjaś rodzina utrzymuje się tylko z morza.
Jeżeli jednak ktoś bezmyślnie zabija zwierzęta dla rozrywki, a do tego nazywa to sportem, to ciężko o tolerancję. Niemieccy myśliwi wymordowali wszystkie swoje zające. W 1974 roku urządzili im prawdziwą rzeź, zabijając ponad milion kicających futrzaków. Po tamtym roku populacja zająca nie mogła się odrodzić.
"Jest taki próg w liczbie zwierząt danego gatunku, że jeżeli zabijemy o kilka za wiele, wymrą wszystkie" - wyjaśnia dla dziennika.pl prof. Józef Nicpoń, kierownik Katedry Chorób Wewnętrznych i Pasożytniczych Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Razem z zespołem 30 naukowców prowadzi on badania nad polskimi zającami. "Polskie szaraki za chwilę znikną i nikt z władz nie chce temu zapobiec" - mówi wstrząśnięty.
Jeżeli jakieś małe futrzaki ujdą myśliwym, to padną ofiarą band zdziczałych psów albo tysięcy lisów. "Szczepienia lisów przeciw wściekliźnie to wyrok śmierci dla takich małych zwierząt" - wyjaśnia prof. Nicpoń. Bo uodpornione na chorobę lisy mnożą się bez przeszkód.
"Podobna wpadka była z krukami. Zakazano polowań i ptaszyska się rozmnożyły. Słyszałem o przypadkach, że stado kruków zabiło młodego cielaka. Za takie błędy płacą najsłabsze zwierzęta. Ciężko już spotkać wydrę, norkę czy piżmaka. Susły właściwie już wszystkie wyginęły" - z niepokojem opowiada prof. Józef Nicpoń.
Jeżeli czegoś nie zjedzą lisy, nie zadziobią kruki, nie zastrzelą myśliwi albo kłusownicy we wnyki nie złapią, to padnie z powodu lenistwa polskich rolników albo urzędniczej głupoty. Przykładem - ślamazarnie ciągnące się prace nad tzw. programami rolno-środowiskowymi. Gdyby działały, chłopi dostawaliby za ochronę zwierząt unijne dotacje.
"Żeby uratować wróble czy szczygły, wystarczyłoby na każdym polu obsianym zbożem zostawić jedną, szeroką na dwa metry, bruzdę. To wszystko. Ptaki miałyby gdzie składać jaja, a rolnicy dostawaliby do ręki pieniądze z unijnych funduszy" - Dagmara Jawińska z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków opowiada dziennikowi.pl o walce, którą prowadzi z urzędnikami Ministerstwa Środowiska. A tych nie interesuje, że za mniej niż 10 lat z Polski zniknie 20 gatunków pospolitych ptaków.
"Nasz raport dostali kilka miesięcy temu i nic, żadnej reakcji, żadnej pomocy. Przecież tu chodzi o zachowanie przy życiu wróbla, skowronka i szczygła!" - złości się Jawińska. W ciągu ostatnich 5 lat zniknęło prawie 40 procent ptaków, o których wszyscy sądzą, że skoro zawsze były, to zawsze będą. "Nic bardziej błędnego" - ostrzega miłośniczka ptaków.
Akrtykuł pochodzi ze strony: dziennik.pl
Niewiem jak wy, al ecoraz bardziej się obawiam o to wszystko, coraz wiecej mówi się o zwierzętach które nie długo wyginą...a władze nic z tym nie robią, bo wlasnie jedzą homara za 500zł ;> ...ehhh